Nie wiem, czy gdy to czytacie, śnieg wreszcie spadł, ale to bardzo możliwe. Przecież ten numer „Małego Gościa” można czytać i za rok, i za sto lat. I to nie tylko w Polsce, ale i za kołem polarnym, gdzie śnieg zwykł zalegać nawet latem.
Zresztą – czy śnieg jest, czy go nie ma, zawsze możecie na niego popatrzeć, jak leży w „Małym Gościu”. I to na śnieg najlepszej jakości. Bo nie ma lepszego polskiego malarza śniegu niż Julian Fałat. A myślę, że i niepolskiego również. Obserwacja obrazów Fałata niejednemu uświadomiła na przykład, że śnieg nie jest biały. Nigdy. To, co my nazywamy śnieżną bielą, to w istocie zestawienia szarości, niebieskości, czasem żółci, zieleni, czerwieni – no po prostu wszystko tam jest, tylko nie biel. Kolorystyka zależy od tego, czy dany fragment śniegu leży w cieniu, czy też oświetla go słońce, czy panuje dobra pogoda, czy zła, i jakie kolory odbijają się w śniegu. Zimowe obrazy Fałata są tak „prawdziwe”, że trudno sobie wyobrazić namalowanie czegoś takiego inaczej niż na żywo. Tego się po prostu nie da namalować „z głowy”, trzeba na to patrzeć. A to nie takie proste, bo malowanie w plenerze na mrozie, zgrabiałymi rękami, nie należy do przyjemności. Julian Fałat jednak wiedział, jak się za to zabrać. Obrazy tworzył etapami. W plenerze powstawały na szybko wstępne szkice, a w pracowni, już na spokojnie, wybierał, co mu pasowało, i dopracowywał szczegóły. To, co uznał za najlepsze, malował farbami olejnymi – bo najczęściej posługiwał się akwarelą. Ten obraz jest jednym z wielu, które Fałat namalował jako „reportaż” z polowań. A napatrzył się na nie sporo, jako nadworny malarz niemieckiego cesarza Wilhelma II. Poznał go na polowaniu w należących do Radziwiłłów lasach koło Nieświeża, gdzie został zaproszony przez księcia jako obserwator. Sceny z tych polowań cieszyły się wielkim powodzeniem, bo uczestnicy uznawali je za znakomite „pamiątki z polowania”. A że ci uczestnicy, zarówno ze świty cesarskiej, jak i otoczenia księcia Radziwiłła, mieli pieniądze, toteż każdy chciał mieć taki obraz. Trudno nawet powiedzieć, ile tego Fałat namalował, bo z powodu mnóstwa chętnych tworzył sporo replik – czyli podobnych obrazów tego samego autora. Tutaj widzimy grupę myśliwych, którzy brną w głębokim śniegu (marzenie, co?) z upolowanym niedźwiedziem. Bo to nie było byle jakie polowanie, na jakieś zające albo i lisy. Widać, jak wielka musiała być bestia – kilku mężczyzn ugina się pod jej ciężarem. Jasne plamy rozświetlonego słońcem śniegu mocno kontrastują z grupą myśliwych odmalowaną w ciemniejszych barwach. Fałat wpisał się ze swoimi obrazami w panującą w malarstwie u schyłku XIX wieku modę na sceny myśliwskie – zresztą sam częściowo był tej mody przyczyną. I nic dziwnego – po prostu dobry był w swoim fachu. Zostało to zresztą docenione. Po swoich licznych wyprawach (odbył nawet podróż dookoła świata) osiadł wreszcie w Krakowie, gdzie został dyrektorem tamtejszej Szkoły Sztuk Pięknych. Dzięki niemu placówka ta uzyskała w 1900 roku tytuł akademii i zdobyła znakomitych profesorów. A my, dzięki niemu, możemy sobie przynajmniej popatrzeć na śnieg. A Wy możecie teraz jeszcze poszukać nieco fałszerstw.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.