Aby stanąć na największym wulkanie na Ziemi, trzeba ze wschodniego wybrzeża Japonii wypłynąć na Ocean Spokojny. I po około 1500 kilometrach... zanurkować. Na głębokość dwóch kilometrów.
W ulkan gigant leży na dnie oceanu. Ma cztery kilometry wysokości. I zajmuje powierzchnię ponad 300 tys. metrów kwadratowych. A to znaczy, że jest tak duży jak cała Polska. Potwierdza to też szerokość wulkanu – około 650 kilometrów, czyli dokładnie tyle, co z Helu do Zakopanego. Mowa o Masywie Tamu. Nazwa wulkanu pochodzi od nazwy amerykańskiej uczelni Texas A&M University, gdzie kiedyś pracował profesor William Sager. To on, wraz z kolegami z uniwersytetu w Huston, odkrył niedawno, że masyw w oceanie to jeden ogromny wulkan. To znaczy, że wylewy lawy pochodziły z jednego źródła na szczycie podwodnej dziś góry. Profesor opisał odkrycie we wrześniowym numerze naukowego czasopisma „Nature Geoscience”. Nie ma obawy o to, że wulkan wybuchnie. Wygasł już wiele milionów lat temu. Mimo że określa się go „największym”, wysokością nie pobił rekordu świata. Bo dużo wyżej sięga Mauna Loa – aktywny wulkan położony na Hawajach. Co ciekawe, pod wodą znajduje się prawie 5 kilometrów tej góry, która wznosi się nad oceanem na kolejne 4 kilometry. Tamu jest „największy” pod względem szerokości i objętości. Na Ziemi nie ma sobie równych. Zaś pod względem samej szerokości pobił nawet rekord… Układu Słonecznego. Olympus Mons, ogromny wulkan na Marsie, mierzy u podstawy 625 kilometrów, czyli trochę mniej niż nasz ziemski. I jeszcze jedno. Profesor Sager zwraca uwagę, że być może gdzieś w oceanie na swoje odkrycie czeka jeszcze większy wulkan.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.