Autor obrazu, którym zajmuję się tym razem, nazywał się Paton. Nie, to nie ten generał z II wojny światowej – ten miał dwa „t” w nazwisku.
Autor obrazu, którym zajmuję się tym razem, nazywał się Paton. Nie, to nie ten generał z II wojny światowej – ten miał dwa „t” w nazwisku. No i imiona mieli inne – malarz nazywał się Joseph Noel, a o generale to sobie gdzieś poczytajcie. Niemniej to, że tu o generale piszę, ma jakiś sens, bo na obrazie jest coś z wojny. A dokładnie jest to scena (zrodzona w wyobraźni autora) z powstania sipajów w Indiach, którzy w latach 1857–1859 zbuntowali się przeciw panującym u nich Brytyjczykom. To skomplikowana historia. Dość powiedzieć, że żołnierze indyjscy w służbie brytyjskiej pozabijali swoich brytyjskich oficerów, a potem zabrali się za wszystkich dostępnych Brytyjczyków, nie oszczędzając kobiet i dzieci. Wieści o morderstwach, gwałtach i rabunkach szybko dotarły na Wyspy Brytyjskie i wzbudziły straszne oburzenie. Społeczeństwo domagało się zemsty – na co zresztą nie trzeba było długo czekać. Joseph Paton też był mocno poruszony, więc tak jak to sobie wyobrażał, namalował to, co mogło się dziać w miejscu, gdzie schroniła się grupa kobiet i dzieci. To jest scena na chwilę przed tym, co ma się wydarzyć. Widać przerażone kobiety, niektóre się modlą, inne rozpaczają. Wrażenie robią też dzieci. Najmniejsze śpią, nieświadome nadchodzącej grozy, nieco starsza dziewczynka patrzy z niepokojem w kierunku drzwi. Takie obrazy zawsze mocno działają, bo niesłychanie pobudzają wyobraźnię. To jest mocniejszy efekt, niż gdyby malarz pokazał bestialstwo żołnierzy, pastwiących się nad ofiarami. To, co już się stało, nie jest tak ciekawe jak to, co dopiero nadchodzi. Gdy malarz pokaże scenę na chwilę przed dramatem, widz sam sobie ten dramat opowiada. Świetnie, prawda? Taki samograj. Człowiek gapi się w obraz, ale patrzy w swoje myśli. I przeżywa, i poci się, i współczuje ofiarom, i wścieka się na agresorów. No i może obsadza tam siebie samego – oczywiście w roli bohatera broniącego kobiet i dzieci. Tak czy owak – sam snuje opowieść, zaledwie zaczętą przez malarza. Ta opowieść, którą rozpoczął Paton, była jednak dla Brytyjczyków za mocna. Były co prawda głosy zachwytu (porównywano nawet tę scenę do męczeństwa wczesnych chrześcijan), ale były też liczne sprzeciwy. Niektórzy uważali, że to zbyt drastyczne i nie należy czegoś takiego w ogóle wystawiać. Opór okazał się tak duży, że Paton przemalował obraz. Zamiast wpadających przez drzwi sipajów, namalował przychodzących z odsieczą szkockich żołnierzy. Tak więc obecna wersja przedstawia historię, która ma szczęśliwe zakończenie. Kobiety boją się niepotrzebnie, nieświadome, że za chwilę będą bezpieczne. No cóż – milej się myśli o happy endzie. Chociaż, tak mi się wydaje, czuje się, że nie o to chodziło autorowi. Niemniej obraz i w tej wersji pozostaje niezwykle mocny – pokazuje, jak tragiczne bywają skutki wojny. Fałszerstw jest 9, jakby co.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.