Telefon kuzynki, z pytaniem czy pójdę na koncert Arki Noego. Trochę się wahałam. Po prawdzie wiedziałam, że ten koncert się odbędzie, miałam tego pełną świadomość - planowali na niego pójść wszyscy u mnie w domu, no wszyscy, oprócz mnie! Ale jak dziewczyny pytają, zachęcają to poszłam! Gadałam sobie z dziewczynami, śmiałam się, ale nie czułam jakiegoś wielkiego przekonania, by sterczeć tu, oczekując na koncert. Po chwili się zaczęło. Piosenki mojego dzieciństwa. I nagle jak nie zacznę śpiewać! No kosmos! - Poleciałam jak szalona. Zaraz z dziewczynami znalazłam się pod sceną.
A ja śpiewam i śpiewam, i tak śpiewając patrzę na tego Friedricha,o którym wszyscy, nie wiedzieć czemu mówią "Litza". Gość był po prostu super! No pełen luz - zwyczajnie żył tym, o czym śpiewał. Między jedną piosenką a drugą opowiadał ciekawe anegdotki, ekstra dogadywał się z dziećmi i robił to, co kochał! Po prostu to, co kochał. I było to widać. Tak mnie tym poruszył, że już nie patrzyłam na nic! I ten mój niesamowity(!) głos leciał do nieba! Słowa większości piosenek znałam doskonale, z tymi, których nie znałam też sobie radziłam….
Zadaj pytanie: