Aktor Jerzy Stuhr wiele lat temu śpiewał o tym, że „śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi”.
Tamta piosenka przypomina mi się na widok biegających po parku, i gdzie to tylko możliwe, i młodych, i starszych, i najstarszych. Bo do biegania nie trzeba wiele. Ani specjalnych umiejętności, ani sprzętu, ani drużyny. Potrzeba tylko chęci, żeby biec mimo upału, mżawki czy wiatru. Niedawno okazało się, że biegających jest znacznie więcej niż jeżdżących na rowerze, że to najbardziej popularna sportowa aktywność Polaków. Wyczynowi biegacze pewnie się skrzywią. „Bieganie to nie takie hop-siup” – powiedzą, zakładając lekkie jak piórko buty, oddychającą koszulkę, a na rękę pulsometr. Ale takie bieganie to już inna bajka. Jeszcze inną bajką są zawody na długich dystansach. A są biegi, przy których maraton (ponad 42 km) to bułka z masłem. W maju w Holandii odbywały się Mistrzostwa Świata w Biegu Dobowym. Zasada jest prosta: wygrywa ten, kto w ciągu 24 godzin przebiegnie najwięcej kilometrów. Najlepszy był Amerykanin Jon Olsen. W 24 godziny pokonał 269,7 km – to tyle, co z Warszawy do redakcji „Małego Gościa” w Katowicach. Albo inny przykład z cyklu „nie do wiary” – Bieg Rzeźnika. Zawodnicy, skoro świt, o 3.30 rano, startują w Bieszczadach. Biegną po górach przez... kilkanaście godzin. Niedługo wakacje, warto pomyśleć czasem o rzeźnikach i maratończykach :) Wtedy na pewno łatwiej będzie, tak między podwieczorkiem a kolacją, pobiegać chwilę po lesie czy choćby po płaskiej drodze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.