Hau, Przyjaciele!
W sobotę wepchałam się na zebranie dziewczyn w domu katechetycznym. Mróz mi pomógł. Biegałam bowiem po ogrodzie, a że furtka prowadząca do plebanii była otwarta, to zaraz tam pobiegłam. Najmłodsze dziewczynki zaczęły się użalać nade mną, że taki mróz, to skorzystałam i weszłam z nimi, ukryłam się pod ławką i czekałam, kiedy mnie wyrzucą. Ksiądz Wojtek pozwolił mi zostać i całe szczęście, bo było bardzo wesoło. Starsze dziewczyny przyniosły z domu zabawkowe koparki, spychacze, łopaty i była zabawa w prostowanie ścieżek swojego życia, w wyrównywanie pagórków. Śmiech i powaga mieszały się ze sobą. A ja sama nie wiem, czy chciałabym być człowiekiem i tak ciężko nad sobą pracować. Bo czego się nasłuchałam. Dziewczyny obiecywały wypchać i wykopać ze swojego życia plotkowanie, nieżyczliwość, zazdrość, lenistwo, zarozumialstwo. Pomyślałam, że żaden sprzęt ciężki by nie wystarczył, by wyrównać moje ścieżki. Mam tyle wad. Już byłam bliska załamania, gdy ksiądz Wojtek zaczął mówić o wielkim znaczeniu dobra i kochania innych. Wtedy mnie dał jako przykład, że bezwarunkowo kocham swoją rodzinę. Zarumieniłam się pod moją gęstą sierścią, bo ja wiem, ile we mnie wad. Dlatego w pełnej tajemnicy zaczęłam wykopywać z siebie niechęć do starej kocicy z parteru. Już prawie osiągnęłam cel, ale koparka może ulec uszkodzeniu, bo polubienie tej paskudnej kotki to nadludzki wręcz wysiłek. Cześć, Astra