Ponad 100 tys. osób (z szalikami i bez) co tydzień rusza z domu na stadion polskiej ekstraklasy.
To dużo czy mało? – ktoś spyta. Na przykład na mecz Borussii Dortmund wyrusza z domu (z szalikami, rzadko bez) ponad 80 tys. kibiców. A na mecz Barcy… No dobrze, nie warto się porównywać z takimi „firmami”. Lepiej spojrzeć, jak dawniej bywało na naszym podwórku… znaczy na naszych stadionach. A bywało dużo gorzej.
Jeszcze trzy lata temu polska widownia w całym sezonie liczyła blisko milion dwieście tysięcy kibiców. W minionych rozgrywkach 2011/2012 ta liczba wzrosła, a raczej podskoczyła, do 2 milionów! Cóż się dziwić. Przed Euro powstały piękne stadiony. Bezpieczniejsze od poprzednich. Tam po prostu chce się być.
Poza tym, apetyt na piłkę nożną w naszym kraju jest duży. Ostatnio największy apetyt mają fani Lecha, Legii, Wisły, Śląska i Lechii. Jest ich najwięcej.
Ekonomiści i inni znawcy tematu zapewniają, że pełne trybuny przyciągają sponsorów jak magnes. Im więcej kibiców, tym lepiej ma się ich klub. Proste i logiczne.
A co z mocą dwunastego zawodnika? (Piłkarze często tak określają kibiców). Spójrzmy na tabelę ekstraklasy. A potem raz jeszcze na najliczniej zapełniane stadiony. Jaki wniosek? Ta „moc” rzeczywiście działa. Głośny doping często pociąga zwycięstwa. Chociaż… są wyjątki. Na przykład Widzew Łódź. Strzela, trafia, wygrywa. A na trybunach sporo wolnych miejsc. Już jasne, w tym przypadku widzowie są w samej nazwie klubu.
A poważnie – bez kibiców nie byłoby piłki nożnej. I kropka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.