nasze media Mały Gość 12/2024

Alina Świeży-Sobel

dodane 16.08.2012 10:38

Ewa Farna na prawie

Młodziutka piosenkarka z Zaolzia – Ewa Farna – wkrótce rozpocznie w Warszawie studiować prawo. Nie tylko dlatego, żeby zdobyć solidne wykształcenie, ale także by doskonalić swoją polszczyznę.

– Jestem Polką i chcę jak najlepiej mówić po polsku – tłumaczyła niedawno podczas spotkania w Cieszynie. O tym, że język jest niezwykle ważnym kryterium zachowania narodowej tożsamości, mówili też naukowcy podczas konferencji w Czeskim Cieszynie.

Wprawdzie tytuł tego spotkania w cyklu „Zaolzie teraz” brzmiał: „Fajnie być sobą”, ale zaraz na wstępie pa­dło pytanie: Co to znaczy być Polką w Czechach? Kiedy na takie pytanie odpowiada Ewa Farna, stłoczona młodzież słucha z zapartym tchem każdego słowa. I chłonie opowie­ści o rodzinnym domu, z którego wyniosła swoje poczucie polskości, i o polskiej szkole – kolejnym waż­nym etapie rozwiania narodowej tożsamości, własnej aktywności i talentów.

Na pierwszy rzut oka widać, że wybór Ewy Farnej na twarz, pro­wadzonej przed ubiegłorocznym spisem powszechnym w Czechach, kampanii „Postaw na polskość” był świetnym wyborem i może skutecz­nie budować postawy młodego pokolenia.

Profesor Daniel Kadłubiec ko­mentując zaangażowanie Ewy Farnej w całą akcję, podkreślał: – Dla upowszechnienia wiedzy o polsko­ści Zaolzia zarówno w Czechach, jak i w Polsce zrobiła więcej niż wiele tutejszych organizacji razem wziętych. Nie było przed nią kogoś takiego na cieszyńskiej ziemi.

W polskim domu
Ewa Farna prosto i szczerze tłumaczyła, że w jej domu zawsze mówiło się po polsku, więc nigdy nie wyobrażała sobie, żeby miała uczyć się gdzie indziej niż w pol­skiej szkole. Wspominała początki swojej pasji do śpiewania i występy w zespole folklorystycznym, który prowadził jej tata, a potem pierwsze sceniczne sukcesy, które wraz z ze­społem odnosiła w Czechach.

– Od początku w wywiadach musiałam tłumaczyć się z pol­skiej pisowni swojego nazwiska. To była okazja, by wyjaśniać zdu­mionym dziennikarzom z Pragi, że w Czechach żyją Polacy, którzy znikąd się nie sprowadzili, tylko są tu od pokoleń. Podobnie zresztą dziwili się często moi rozmówcy w Polsce – wspominała, a prowa­dzący spotkanie z Farną red. Mi­rosław Sokół przytoczył na dowód nagranie jej występu w „Szansie na sukces”. Świetnie ilustrował to fragment rozmowy z Wojciechem Mannem, który na wieść, skąd przyjechała, pytał: – Jak się u was mówi na przykład pięćdzie­siąt – i nie rozumiał, gdy odpowia­dała grzecznie: – Pięćdziesiąt.

– Dużo później zdałam sobie sprawę, że spodziewał się wypo­wiedzi w języku czeskim. A ja nie­zbyt dobrze się nim posługiwałam. Zdałam sobie sprawę z tego, gdy zaczęłam śpiewać piosenki także po czesku. Okazało się podczas nagrań, że muszę bardzo mocno skupiać się nad wymową, bo ona w polskim języku jest inna, a w cze­skim inna – tłumaczyła.

Dziś już takich problemów nie ma, z muzykami ze swojego ze­społu rozmawia po czesku – bo oni są Czechami – ale gdy kilka miesię­cy temu zaproponowano jej udział w koncercie kolęd w Teatrze Narodowym w Pradze, zaśpiewała pa­storałkę po polsku.

Kumasz czaczę?
Zaskoczeniem była dla słu­chaczy wiadomość, że postano­wiła studiować akurat prawo. Jak wyjaśniła, z jednej strony ważny w tym wyborze jest zamiar wyko­rzystania zdobytego wykształce­nia do poprawiania prawa, które­mu Polacy na Zaolziu mają sporo do zarzucenia.

– Słabo jest u nas także ze zna­jomością Polski i języka polskiego. Dlatego wybrałam studia w War­szawie, choć to znacznie dalej od domu – tłumaczyła. – Kiedyś przy okazji wyjazdu na koncert do Polski podczas rozmowy rzu­ciłam koledze: – Kumasz czaczę? – a mój rozmówca zdziwił się, że posługuję się tak archaicznym określeniem. Bo polska młodzież już dawno tak nie mówi. Język żyje i wciąż się zmienia, więc żeby na­dążyć za tymi zmianami, trzeba mieć kontakt z żywym językiem, nie tylko takim z gazet czy tele­wizji. Dlatego tak ważne, żeby uczniowie z Zaolzia jak najczęściej na szkolne wycieczki czy waka­cje wyjeżdżali do Polski – uważa Farna.

Gromkie brawa zebrała pyta­na o swoje polskie korzenie i po­czucie przynależności do rejonu zaolziańskiej ziemi. – Mamusia po­chodzi z Trzyńca, tatuś z Błędowic. Babcia pochodziła z Jabłonkowa. Ja traktuję Zaolzie jako jedną ca­łość i nie czuję się bardziej zwią­zana z tą czy inną okolicą. Jest nas tu za mało, żeby się dzielić – mówiła Farna.


 

 


 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..