Hau, Przyjaciele!
Mama Michasi mówi od rana tajemnicze słowo „szkaplerz”. Podobno do dzisiaj właśnie, czyli do dnia Matko Bożej Szkaplerznej kukają kukułki. Wieczorem wszyscy wybierają się do kościoła. Ja nie protestuję tak jak w Gliwicach. Bo biorą mnie ze sobą, przywiązują w ogrodzie proboszcza do ławki lub drzewa i każą czekać. A Niechorze to fantastyczna miejscowość. Przyjeżdża tu ogromna ilość rodzin z małymi dziećmi. Na widok psa każdy maluch wpada od razu w dobry humor. Próbują mnie głaskać, przemawiać do mnie, z czego jestem bardzo zadowolona. Oczywiście, dorośli kompletnie nie znają się na psach. Boją się, że ugryzę ich dziecko. Co za bzdura. Lubię, gdy się mną ktoś zachwyca, gdy mówi mi komplementy, gdy mnie głaszcze. Przyznaję, że najmniejsze z dzieci ciągną za uszy lub ogon, ale ja potrafię rozróżnić ciekawość od złośliwości. Nawet nie wiem, kiedy mija msza lub nabożeństwo, bo mam tyle zajęć i spotkań z dziećmi. Potem moja rodzina wraca i maszerujemy na kolację. Szukają takich miejsc, gdzie są stoliki na świeżym powietrzu. Lokuję się zawsze pod w najdogodniejszym dla mnie miejscu. No i lądują obok mnie smaczne kąski. Wymykam się też pod sąsiednie stoliki, by inne dzieci też mogły zaspokoić naturalną potrzebę karmienia zwierząt. Tylko kompletnie nie rozumiem, po co chodzimy wieczorami na plażę karmić mewy. Ja te darmozjady gonię jak mogę, ale chytruski potrafią chleb łapać w locie. Cześć, Astra, miłośniczka dzieci i wróg mew.