Ostatnie dni to było ciągle bieganie do kościoła, a ja tylko słyszałam, że mam czekać, że nie mogę tam iść. Jakoś się tym pogodziłam, chociaż nawet noc z soboty na niedzielę rodzina spędziła w dużej części w kościele. Nagltak mocno rozhuczały się dzwony, a głos pieśni dochodził do mieszkania. Po takim tygodniu byłam zdumiona, że dzisiaj od samego rana piski, śmiechy, krzyki i lanie wodą. A najdziwniejsze jest to, że nie wiadomo, czy to dobrze być oblaną czy niedobrze. Kuba twierdził, że to głupi zwyczaj, ale widziałam, że nabrał wody do pistoletu i popędzili gdzieś z Łukaszem. Paulina wróciła z kościoła dziwnie niespokojna. Gdy Pan zapytał, dlaczego jest sucha, to prawie się popłakała. Wtedy Pani kazała jej koniecznie wyjść ze mną na spacer, mówiąc, że od godziny jęczę i piszczę. Aż mi uszy stanęły do góry, bo to nieprawda. Ale to był chyba podstęp, bo wyszłyśmy z Jadzią i już po 10 minutach dziewczyny wśród pisków i śmiechów uciekały kolegom z klasy, którzy kręcili się po okolicy z wielkimi butelkami. Nie wiedziałam, czy atakować chłopaków, czy uciekać z dziewczynami. Śmiech przekonał mnie, że to nie jest bandycka napaść. Kuba wrócił tak samo zadowolony jak siostra. Po tak dziwnie rozpoczętym dniu potem było coraz weselej. Przyjechali mali kuzyni, którzy koniecznie chcieli oblać nie tylko Paulinę, ale też swoją ciocię. Rzuciłam się w obronie Pani, bo jednak jakieś zasady muszą obowiązywać nawet w najbardziej zwariowane święto. Cześć. Astra