Był wieczór 23 czerwca 1565 roku. Słońce skryło się za linią horyzontu. Od strony morza powiał wreszcie chłodniejszy wiatr, studząc rozpalone czoła najdzielniejszych rycerzy chrześcijaństwa.
Nadchodzący zmrok przerwał trwającą od rana wściekłą walkę na szable, sztylety, pięści a nawet zęby. Wokoło, wśród gruzowiska kamieni, połamanych drzewców, pogiętych rur muszkietów, leżały ciała dwustu poległych tego dnia obrońców fortu i znacznie więcej nacierających Turków. Sześćdziesięciu kawalerów maltańskich jeszcze żyło, ale już przeszli do historii. „Nie ma nic sławniejszego niż obrona Malty” – powie dwieście lat później francuski filozof Wolter, choć ten człowiek mało kogo podziwiał.
Utrzymać za wszelką cenę! – otrzymała rozkaz załoga fortu Świętego Elma. Wielki Mistrz zakonu rycerskiego Joannitów znał znaczenie tej niewielkiej fortecy. Turcy, którzy zaatakowali Maltę armią liczącą 40 tysięcy żołnierzy, mieli przeciwko sobie 540 rycerzy zakonnych, 400 hiszpańskich żołnierzy i najwyżej 4 tysiące mieszkańców Malty. Obrońcy wyspy oczekiwali na przybycie jeszcze 600 świetnie wyszkolonych żołnierzy z pobliskiej Sycylii. Mieli dotrzeć najpóźniej za miesiąc. Żeby jednak mogli wylądować w porcie, broniący wejścia do niego fort Sant’ Elmo nie mógł ulec.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.