Rozmowa z Marcinem Kaczkanem, jednym z uczestników zimowej wyprawy NetiaK2
Netia K2 była pierwszą w historii zimową wyprawą na K2, drugi co do wysokości szczyt Ziemi (8611m n. p. m.). K2 jest najpiękniejszym i jednocześnie najtrudniejszym do zdobycia ośmiotysięcznikiem. W zimie nie udało się to jeszcze nikomu. Wyprawa Netia K2 wyruszyła 16 grudnia 2002 r. Drogę na szczyt wybrano od północnej, chińskiej strony. Krzysztof Wielicki, kierownik wyprawy, wchodził tym filarem i osiągnął wierzchołek latem 1996 roku. Podczas tej wyprawy ostatni odcinek próbowali pokonać w trójkę: Krzysztof Wielicki, pochodzący z Kazachstanu Denis Urubko i Marcin Kaczkan, któremu niespodziewanie przytrafiła się choroba wysokościowa i musiał wrócić do bazy. Wyprawę Netia K2 przerwano w marcu 2003 r.
– Co czuje człowiek, stojąc przed jedną z największych gór świata?
– Kiedy szliśmy z Piotrkiem Morawskim pod K2, przez długi czas góry nie było widać. Zastanawialiśmy się: „Ta góra to K2, czy może tamta? '. Jedna była nawet bardzo podobna. W pewnym momencie, kiedy wyszliśmy zza zakrętu, wyłoniła się ogromna, bardzo stroma ściana. Nie mieliśmy żadnej wątpliwości. To było niezwykłe wrażenie.
– Był Pan jednym z młodszych uczestników wyprawy. Czego się Pan nauczył?
– Przekonałem się, że organizm nie jest maszyną, która wszystko wytrzyma, że ma swoje potrzeby. Szczególnie, jeśli chodzi o płyny. Na takich wysokościach bardzo szybko może dojść do odwodnienia organizmu, dlatego płyny trzeba uzupełniać. Teraz wiem, że jadłem i piłem zbyt mało. I to się troch ę zemściło. Myślę, że to był główny powód mojego osłabienia.
– Właśnie, poza Krzysztofem Wielickim i Denisem Urubko, był Pan jednym z najsilniejszych. Musiał Pan jednak zrezygnować z ataku szczytowego. Proszę opowiedzieć, jak to się stało?
– Ta historia zaskoczyła mnie trochę. Byliśmy wtedy w obozie czwartym. Wieczorem wszystko było w porządku. Rano, kiedy się obudziłem, czułem się jakoś słabo. Nie miałem siły iść wyżej. Przez cały czas byłem świadomy tego, co się dzieje, ale nie miałem energii. To, co zwykle robiłem w pięć, dziesięć minut, zajmowało mi dwa razy więcej czasu. Ręce odmawiały posłuszeństwa. Działałem jakby na zwolnionych obrotach.
– Co w takiej sytuacji trzeba zrobić?
– W górach najlepszym lekarstwem na wszelkie dolegliwości jest zejście w dół. Zacząłem więc schodzić. Po stu, dwustu metrach czułem się już o wiele lepiej.
– Podobno nie wziął Pan tlenu. Dlaczego?
– (śmiech) To pytanie wszyscy mi zadają. Wyliczyłem sobie, że musiałbym mieć ponad 10 kilogramów dodatkowego ekwipunku i zrezygnowałem z tego. I tak tego, co miałem nieść ze sobą, używałbym dopiero przy ataku szczytowym. Stwierdziłem, że chyba nie warto.
– Czy do mrozu można się przyzwyczaić?
– Przed wyjazdem też się nad tym zastanawiałem. Słyszałem różne opowieści na ten temat. Myślałem, że będzie gorzej, ale jakoś to zniosłem. W bazie termometr wskazywał – 20° C, – 30° C. Im wyżej, tym mróz był większy. Kiedyś nad ranem w obozie II było – 36° C. Poza obozami – 40° C to była normalna temperatura.
– Rozumiem, że lodówki były niepotrzebne.
– Paszteciki, dżemy i inne jedzenie oczywiście zamarzało. Żeby zrobić śniadanie, trzeba było najpierw wrzucić wszystko do garnka z wrzącą wodą, a ser porąbać na kawałki czekanem. Jeśli posiłki były gotowane, trzeba było jeść bardzo szybko. Dostawało się wrzątek, a pod koniec jedzenia wszystko przymarzało już do talerza. Na past ę do zębów mieliśmy inny sposób. Wkładaliśmy ją na noc do śpiwora.
– Czy na takim mrozie można w ogóle zasnąć?
– Byliśmy dobrze ubrani. Puchowe śpiwory, kombinezony. To trzyma ciepło. Jedynie wydychana para gromadziła się wokół twarzy i zamarzała. Kiedy budziłem się rano, wokół mnie były sople lodu. Jeśli w namiocie spało więcej osób, namiot był oszroniony.
– Ilu warstwowe były Wasze ubrania?
– Najpierw zakładaliśmy specjalną bieliznę, która nie zatrzymuje wilgoci. Potem polar i na to puchowy kombinezon.
– I to wystarczyło?
– Tak. Najważniejszy jest puchowy kombinezon. Ja byłem bardzo zadowolony z mojego czerwono-żółtego kombinezonu. Zdarzały się przeziębienia i odmrożenia, ale nie było to bardzo groźne. Byli z nami lekarze. Jedynie Piotrek Morawski tak odmroził sobie palec u nogi, że teraz kawałek musi odciąć. Będzie miał pamiątkę.
– Czy to prawda, że silny wiatr mógł zdmuchnąć człowieka razem z namiotem?
– To było raczej niemożliwe. Namioty były mocno przyczepione do skały albo do lodu. Silne wiatry występowały raczej na dużych wysokościach. Na dodatek niosły ze sobą bryłki lodu. Czasem trzeba było się skulić i przeczekać, aż przejdzie wielki powiew. Wiatr natomiast potrafił zdmuchnąć samego człowieka. Kiedyś zjeżdżałem po linie i musiałem się mocno trzymać. Wiatr był tak silny, że dosłownie mnie porywał. Dziwną przygodę z wiatrem miał Piotrek. Był wtedy w obozie drugim i zwiało mu stamtąd worek z ubraniami. Gdy zeszliśmy już na dół, Piotrek poszedł sobie na spacer pod ścianę i… znalazł swój worek, ale bez zawartości. Wyglądało to tak, jakby ktoś zabrał sobie ubrania, co oczywiście było niemożliwe.
– Czy czuliście ulgę, kiedy Krzysztof Wielicki zadecydował: „Wracamy”?
– Może nie ulgę. To prawda, że byliśmy zmęczeni, że częściej myślało się o domu, każdy zdawał sobie sprawę z tego, że zaczniemy się wycofywać. Ja czułem żal. Tyle pracy poszło na marne. No, ale cóż, tak widocznie musi być.
– Weszliście jednak najwyżej.
– Tak. Dotąd była chyba tylko jedna próba zimowego wejścia na K2. To też byli Polacy, ale oni wchodzili z innej strony. My wchodziliśmy od strony chińskiej. Jest to wejście trudniejsze technicznie. W zimie najwi ększą trudnością jest jednak pogoda. Z trudnościami technicznymi potrafimy sobie radzić. Na naturę nie mamy wpływu. Trzeba to zrozumieć i wiedzieć, kiedy zrezygnować.
– I znowu wrócić?
– Oczywiście. Ktoś mi kiedyś powiedział, że góry uczą cierpliwości i pokory. Zgadzam się z tym całkowicie. Pik Pobiedy (7439 m n. p. m.), najwyższy szczyt w Azji Środkowej, zdobywałem trzy lata. Udało mi się dopiero za trzecim razem. Góry żyją własnym życiem. Jeśli góra powie nie, trzeba próbować jeszcze raz.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.