Wiał porywisty wiatr, niosąc tumany śniegu. Bezlitośnie znęcał się nad namiotem zagubionym w bezkresnej przestrzeni Antarktydy. Już ponad tydzień śnieżyca trzymała nieszczęsnych badaczy w miejscu.
Ten śnieżny kurhan wyznacza miejsce pochówku trzech polarników. Za późno dotarli do bieguna. Nie zdążyli wrócić przed zapadnięciem polarnej nocy. Na domiar złego temperatura na zewnątrz spadła poniżej minus 50 stopni Celsjusza, osiągając któregoś dnia nawet minus 60 stopni. Żywność się skończyła. Kapitan Robert Falcon Scott siedział oparty o słup namiotu i pisał listy pożegnalne do żony, matki oraz do żon swoich towarzyszy – doktora Wilsona i porucznika Bowersa. Oni obaj leżeli obok w swoich futrzanych worach noclegowych. Od dłuższego już czasu nie dawali znaku życia. Scott wiedział, że teraz jego kolej. Po napisaniu listów, z zimną krwią dalej notował w swoim dzienniku relację z przebiegu wyprawy: „Czwartek, 29 marca 1912 r. Od 21 marca szaleje nieustannie burza.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.