Rozmowa z Ojcem Sewerynem Lubeckim, franciszkaninem z Prowincji Matki Bożej Anielskiej, mieszkającym przy Bazylice Bożego Narodzenia w Betlejem.
– Czy Ojcu groziło w Betlejem niebezpieczeństwo?
– Niebezpieczeństwo groziło i grozi nadal. Ciągle toczą się walki między Palestyńczykami – czyli Arabami – a Izraelczykami – czyli Żydami. Każdy z mieszkańców Betlejem, także my w klasztorze, narażony jest codziennie nawet na utratę życia. Sytuacja jest bardzo trudna. Ludzie stają się dla siebie coraz bardziej bezwzględni. Wszyscy są przerażeni. Smutne i dramatyczne jest to, że od kul izraelskich giną małe – dziesięcio-, pięcio-, a nawet trzyletnie dzieci. Przykładem może być jeden z ostatnich zamachów na autobus w Jerozolimie. Dziękować Bogu, że dzieci wysiadły przystanek wcześniej. Ten zamach stał się główną przyczyną zajęcia Betlejem przez wojsko izraelskie.
– No właśnie. Proszę opowiedzieć, jak to było?
– W czwartek, 21 listopada w Jerozolimie dokonano zamachu. Zginęło wtedy 11 osób. Zamachowcem – kamikadze – był mieszkaniec Betlejem. Wiadomo było, że Izraelczycy zorganizują odwet. Myśleliśmy jednak, że poczekają z tym na czas po Bożym Narodzeniu. A tu następnego dnia, w piątek, o godzinie szóstej rano, zamiast budzika usłyszałem wielki huk. Wyjrzałem przez okno. Ulicą jechały
czołgi i wozy opancerzone. Do Betlejem wkroczyło wojsko izraelskie. Dojechali do Bazyliki Bożego Narodzenia, otoczyli ją, żeby zapobiec temu, co stało się w kwietniu. Wtedy Palestyńczycy szukali w Bazylice schronienia przed wrogiem.
– Dlaczego w Ziemi Świętej giną ludzie, a zwłaszcza dzieci?
– Bardzo często dzieci od wczesnych lat angażowane są w problemy, które nie powinny ich w tym wieku dotyczyć. Poza tym każde dziecko potrzebuje po prostu ruchu, przestrzeni życiowej, a w tej chwili na przykład mija tydzień, od kiedy wprowadzono godzinę policyjną. Wszyscy zamknięci są w domach przez 24 godziny na dobę. W ogóle nie można z nich wychodzić. Wyobraża sobie pani wielodzietne rodziny pozamykane w ciasnych domach? Wyjście na ulicę niejednokrotnie grozi śmiercią. Z mojego okna jak na dłoni widzę centrum Betlejem. Od tygodnia na ulicach nie widać nikogo. Szkoły pozamykane. My w klasztorze jesteśmy jak w więzieniu. Jeśli nie mamy pozwolenia na wyjście, pod żadnym pozorem nie wolno nam opuszczać domu. Kilka dni temu na przykład jeden z Palestyńczyków próbował wyjechać taksówką z miasta i został zabity. Betlejem to nie dwa, pięć tysięcy ludzi. Betlejem to 40 tysięcy mieszkańców. Świat musi wiedzieć, że tym ludziom jest ciężko. Ich przyszłość to szary obraz. Bardzo wielu, jeśli to tylko możliwe, wyjeżdża stąd na zawsze. Nie widzą tu możliwości dalszego życia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.