Zawsze chciała mieć dziecko. W ciągu dwóch tygodni została mamą. Po dwóch miesiącach miała już drugiego syna. To świetnie. Tylko imiona mają jakieś dziwne: Tedi i Nelson.
Maria Bąk jest adopcyjną mamą chłopców. Obaj mieszkają w Nairobi. – Pewnego dnia oglądałam w telewizji program „Ziarno” – wspomina pani Maria. – Usłyszałam w nim o „Adopcji Serca”. Drżącą ręką zapisała numer Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie. Zadzwoniła. Wiedziała, że spełnia się marzenie jej życia. – Zawsze chciałam być komuś potrzebna. Nie dorosłym, ale właśnie takim dzieciom. One same sobie nie poradzą – wyjaśnia Maria Bąk. W ankiecie, którą dostała z ośrodka, mogła wybrać sobie płeć i wiek dziecka oraz zaznaczyć kontynent, z którego ma ono pochodzić. – Chciałam, żeby wybór był poza mną. Czekałam na dziecko, które jest mi przeznaczone – opowiada. W ankiecie nie zaznaczyła żadnych szczegółów. Zdała się na Pana Boga i ośrodek salezjański. Marzyła o małym dziecku. – Pomyślałam, że jeszcze pożyję i chciałabym śledzić postępy mojego malucha – śmieje się pani Maria. Po dwóch tygodniach dowiedziała się, że „dzieckiem na odległość” jest Tedi Irungu z Nairobi, w Kenii.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.