Nie lubiła cwaniactwa, gnębiła leni. Uczeń, który oszukiwał lub kłamał, miał przegrane. Natomiast bidę z nędzą, który się uczył, ale mu nie wychodziło, najczęściej przepuszczała.
Pani profesor Krystyna Majewska przez 34 lata była matematyczką w gliwickim liceum ogólnokształcącym. Niemiłosiernie gnębiła uczniów zadaniami. A oni za nią przepadali. Wiele razy mogła odejść ze szkoły. Miała inne propozycje. Nie potrafiła żyć bez uczniów. A uczniowie bez niej.
Zadanka rozwojowe
Gdy zaczynała pracę w szkole, przyrzekła sobie, że jeśli kiedykolwiek zrobi coś, co jej, jako uczennicy się nie podobało, powinna odejść. – U mnie na matematyce nie ma atmosfery śmiertelnej ciszy, gdzie słychać nawet przelatującą muchę – mówi pani Majewska. – Uważam, że zrobienie z lekcji horroru to nie jest problem. Kiedy uczeń przy tablicy opowiada herezje matematyczne, na przykład nie zna podstawowego wzoru, ma do wyboru dwie rzeczy. Albo jedynka, co oczywiście jest kłopotem i dla mnie, i dla niego, albo zadanka rozwojowe w stosownej ilości. To znaczy? – W określonym temacie uczeń dostaje na przykład dwadzieścia zadań. Nie pamiętam – zastanawia się nauczycielka – żeby ktoś wybrał jedynkę. Moi uczniowie – dzisiaj już nauczyciele matematyki – też stosują tę metodę. W gliwickim liceum, gdzie uczyła pani Majewska, jest ich pięciu, od dyrektora począwszy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.