Była noc z 7 na 8 stycznia 1569 roku. W niedużej komnacie warszawskiego zamku odbywała się niesamowita ceremonia. Na środku, ubrany w szatę pokrytą dziwacznymi znakami, stał brodaty mężczyzna. Mamrotał coś pod nosem, wyczyniając rękami niezrozumiałe gesty nad kadzielnicą, z której wydobywał się biały dym. W głębi pokoju siedział król Zygmunt August.
Głowę zwrócił w kierunku falującej w półmroku kotary. Jego palce kurczowo wpiły się w oparcia obszernego fotela. W pewnym momencie zrobił takie oczy, jakby zobaczył ducha. Bo też polski władca był przekonany, że to, co widzi, to prawdziwy duch jego żony, Barbary Radziwiłłówny. Co stało się w tej tajemniczej komnacie potem, dokładnie nie wiadomo. Jedni mówią, że król złamał bezwzględny zakaz ruszania się z miejsca i rzucił się ku zjawie, a ta rozpłynęła się w powietrzu. Inni twierdzili, że to nie była żadna postać, tylko odbicie w magicznym lustrze. A jak było naprawdę? No właśnie, tu trzeba przyjrzeć się czarnoksiężnikowi, który podjął się sprowadzenia z zaświatów zmarłej królowej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.