Oj, jakie piękne było wczorajsze spotkanie kończące nasze ferie. Tobi po raz kolejny zrezygnował. On, podobnie jak Pani Maria i jej stara kocica, jest kompletnie zdruzgotany mrozem. Ale ja, silna, młoda, z gęstym futrem i to naturalnym, ekologicznym, dają radę. Dlatego wcisnęłam się na plebanię, gdy tylko usłyszałam, że całe towarzystwo wraca z kościoła. Było ciepło, ciemno, blask świec, których dziewczyny przygotowały mnóstwo. Kuba grał pięknie na gitarze, a wszyscy śpiewali. Najdłużej chyba takie słowa, że Pan Jest Mocą swojego ludu. A potem ksiądz Wojtek opowiadał, że to nie jest tylko rzewna piosenka, że to trzeba koniecznie stosowac w życiu. Ale jak stosować? Nie mam pojęcia. Gdy ktoś w cieple i ciemności mówi tyle mądrości, to ja zasypiam w sekundę. Budziłam się tylko na psalmy. Śpiewali o łani, która pragnie wody na pustyni, o pasterzu dbającym o swe owce, a na koniec takie skoczne psalmy, przy których się poderwali i zaczęły się tańce. Uznałam najpierw, że to przesada, nawet szczeknęłam kilka razy, ale zostałam skarcona. Wracaliśmy w trzaskającym mrozie, ale my mamy blisko, tylko przejść przez ogród. Niestety, tylko ja wróciłam, bo zarówno Kuba, jak i Paulina przez chyba dwie godziny odprowadzali się z przyjaciółmi. Nie rozumiem tego. Cześć, Astra