Hau, Przyjaciele!
Co za szalone dni. Bardzo mi się podobały. Dawno się tyle nie nabiegałam, ale też sporo zjadłam, uzupełniałam utraconą energię. Zaczęło się już w sobotę. Przed południem poszłam z Kubą do Babci Reni. Po drodze wstąpiliśmy po Karolinę. Nie byłam pewna, czy babcia i dziadek będą zadowoleni. Ale to ja byłam w centrum uwagi, żartowano ze mnie, częstowano mnie, niczego nie żałowano. Kuba zrobił wielki zapas węgla i narąbał drzewa do końca zimy. Babcia bardzo go chwaliła. A Karolina nie siedziała, tylko pomagała wyrabiać ciasto drożdżowe. Okazało się, że bardzo lubi piec, czym zdobyła sobie sympatię babci. Wyszliśmy obdarowani pysznymi bułeczkami i już gnaliśmy do dziadków Karoliny. O, tam też podjadłam zdrowo, chociaż Kuba coś mruczał, że na pierwszej wizycie nie wypada. Ale dziadkowie wyciągali z piekarnika pasztet, więc jak można się oprzeć? Kuba i tutaj biegał do piwnicy, rąbał drzewo. Karolina się śmiała, że u jej prababci jest centralne, więc problem z głowy. Wjechałam tam windą z pewnymi obawami, bo taka prababcia może być stara, a jeśli się Kuba nie wykaże, to jak będzie z jedzeniem? Okazało się, że i tam nas hojnie ugoszczono, zaproszono, by koniecznie przyjść z tym uroczym pieskiem. Potem były jeszcze dwie wizyty, obie równie wesołe, pełne przekomarzań i szukania wspólnych znajomych. Tylko kompletnie nie rozumiem, dlaczego Karolina i Kuba przestali się częstować. Pewnie wzięli mnie ze sobą, bo znali moje możliwości i wiedzieli, że nie zawiodę gościnnych gospodarzy. Cześć. Astra