Jules Girardet (1856–1938), „Wyjazd w podróż poślubną”, około 1905
Ładny obrazek, prawda? Namalował go Jules Girardot. Nie znacie? Coś takiego! To tak, jakbyście nie znali Berthe Morisot albo Roberta Campina! No dobra – wcale nie musicie znać Girardota. Morisot i Campina też nie. Stary dobry Campin… ja też pierwszy raz o nim słyszę. Ale wróćmy do Girardota. No cóż, Girardot nie jest powszechnie znany, bywa też mylony ze swoim bratem, który również był malarzem. Być może mylono go także z jego wujkiem, który był ślusarzem, ale tego nie jestem pewien. To znaczy nie jestem pewien czy był ślusarzem, czy go mylono i czy w ogóle Jules Girardot miał wujka. Ale z bratem mylono go na pewno, bo to ja go pomyliłem. A może to był jego ojciec? No nieważne. Nas interesuje Jules Girardot i tyle. A właściwie nawet nie Girardot, tylko jego obraz.
Akademia w cenie
A zatem co to ja… aha! Ładny obraz, prawda? No tak, przeważnie ludziom podobają się takie obrazy, choć od stu lat fachowcy od sztuki nie bardzo są zadowoleni, że ludzie gustują w akademickich obrazach. Bo wiecie, ten obraz jest namalowany w stylu zwanym akademizmem. W XIX wieku był to styl tak popularny, że niemal popularniejszy niż styl od łopaty. Akademicy – trzeba to przyznać – malowali z reguły perfekcyjnie. Ich dzieła były dopracowane do najdrobniejszego szczegółu i zwykle bardzo pracochłonne. Tak ich uczono… gdzie? Na Akademiach Sztuk Pięknych. Dobrze. I stąd nazwa. Malarze wybierali głównie tematy mitologiczne lub historyczne, ewentualnie pejzaże albo sceny rodzajowe. Obraz, który się wam tak podoba, przyporządkować należałoby chyba do tego ostatniego gatunku. To scena rodzajowa, choćby dlatego, że występuje w niej rodzaj męski i rodzaj żeński. Pani poślubiła pana i oboje wyjeżdżają w podróż poślubną.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.