Hau, Przyjaciele!
Leżę spokojnie w koszu i dochodzę do siebie po pięknych i dobrych świątecznych dniach. Wiedziałam, przeczuwałam, domyślałam się, że Boże Narodzenie to cudowny czas. Tobi też próbował mnie wprowadzić w nasz rodzinny sposób ich przeżywania. A jednak nie wyobrażałam siebie, że może być tak miło i tak wzruszająco. Dlatego chcę dzisiaj leżeć spokojnie jak najbliżej stajenki i wspominać. Najpierw wieczór wigilijny, gdy po raz pierwszy w życiu zapomniałam o jedzeniu, gdyż chłonęłam kolejne rytuały. Już po południu przybywali pierwsi goście. Nie tylko babcie, dziadek, ale też ciocia i wujek, oboje samotni. A potem panowie pomogli do nas dojść Pani Marii, która z powodu chorej nogi nie chciała nigdzie jechać, a trudno, żeby świętowała tylko z kocicą. Było tak uroczyście, tajemniczo i jakoś inaczej, że nie ośmieliłam się ani warknąć, ani szczęknąć. Ułożyłam się w nogach starszej Babci i grzałam ją moim futrem. A najbardziej podobało mi się śpiewanie kolęd. Rodzina jest chyba tego samego zdania, bo rytuał powtórzył się podczas kolejnych dni. Drzwi się nie zamykały, ja wszystkich witałam, ale bez jazgotu, tak inaczej, stosownie do sytuacji. Postanowiłam, że dopóki w mieszkaniu będzie stajenka, to ja czuwam i pilnuję, by nikt nie porwał figurki Dzieciątka. Bo kiedyś, przed dwoma tysiącami lat w Betlejem psy nie były zbyt czujne, takie przynajmniej mam wrażenie na podstawie tego, co zrozumiałam. Cześć, Astra