Hau, Przyjaciele!
Jestem totalnie niewyspana. Już wczoraj wieczorem czułam dziwne podekscytowanie w rodzinie. Pytałam Tobiego, co to może znaczyć, ale nie miał pomysłu. Byłam więc bardzo czujna. Okazało się, że słusznie. Niby pogasły światła, ja się po raz dziesiąty zakręciłam w kółko na moim legowisku, a tu słyszę, że ktoś się skrada. Warknęłam ostrzegawczo, ale to była Pani. Szeptem kazała mi się uciszyć, ale jak tu nie warczeć, gdy dzieje się coś, czego nie rozumiem. Pojęcia nie mam, co Pani robiła, dlaczego poruszała się prawie jak kot. Wreszcie wróciła do siebie. Zaczęłam węszyć i nagle u Tobiego w koszu odkryłam kości! Co za niesprawiedliwość. Kiedy on to dostał. Chciałam je wyciągnąć, ale on się zbudził i wymieniliśmy ostre warknięcia. Musiałam się wycofać. Ledwo zasnęłam w poczuciu krzywdy, a tu już budzik dzwoni jak szalony. Zaspany Pan idzie do kuchni z dużą paczką. Co to za nowe zwyczaje? Wstaje Pani, widzi paczkę, śmieje się, rozmawiają wesoło z Panem. A tu pisk u Pauliny, potem u Kuby. Wszyscy w kółko opowiadają o nocnej wizycie św. Mikołaja. Szczekam rozpaczliwe, próbuję tłumaczyć, że czuwałam, nie widziałam. Wtedy Tobi bezczelnie pakuje się do mojego kosza i wywleka piękną kość i czerwoną piłkę. Rzucam się na niego, on odskakuje, ale przynosi niebieską piłkę. Co za szalony ranek. Dobrze, że po godzinie wszyscy się rozeszli, a ja rozmyślałam, kiedy i jak wszedł tu św. Mikołaj. Cześć, Astra.