Dawno temu, gdy byłem młody, kupiłem kalendarz z malarstwem Alfonsa Muchy.
Byłem szczęśliwy, bo wtedy nie było łatwo kupić tego, co się chciało, a „wygooglować” też się nie dało, bo gdzie, jak nie było komputerów, internetu, więc tym bardziej przeglądarek internetowych. No i taki dumny mówię koleżance: „Kupiłem kalendarz Muchy”. Była plastyczką, więc myślałem, że wie, o czym mówię. Tymczasem ona skrzywiła się: „Ale masz dziwne zainteresowania” – powiedziała. Musiałem jej wytłumaczyć, że Mucha to czeski mistrz secesji. Wy też znacie jego prace. Widzieliście je na pewno, choć niekoniecznie wiecie, jak się nazywa ich autor. Często wiszą w różnych kawiarniach czy innych miejscach publicznych, a i po domach się zdarzają. Najbardziej popularne są jego plakaty przedstawiające postacie kobiet. Finezja linii, dekoracyjność, ornamentyka – no po prostu genialne. Ja jednak chcę Wam przedstawić jeden z jego olbrzymich obrazów z cyklu „Epopeja słowiańska”, namalowanych na zamówienie amerykańskiego milionera Charlesa Richarda Crane’a, który miał bzika na punkcie Słowian. Facet postanowił wszystkie 20 obrazów podarować Pradze, pod warunkiem, że czeska stolica zbuduje dla nich odpowiednie pomieszczenie. A że są to obrazy wielkich rozmiarów – ten, który tu widzicie, ma ponad 6 na 8 metrów – to i galeria musiałaby powstać niemała. Mucha malował cały cykl przez 18 lat na zamku Zbiroh, bo tam miał odpowiednią przestrzeń. W 1928 roku jego dzieło życia zostało przekazane Pradze, która jednak do tej pory nie wywiązała się z umowy. Dlatego obecnie – ponoć do 2026 roku – można oglądać obrazy Muchy w pałacu w Morawskim Krumlowie na południu Czech. Cała epopeja przedstawia dzieje Słowian, ich historię, religię i kulturę. Połowa obrazów dotyczy Czech, reszta – ważnych wydarzeń innych narodów słowiańskich. Jest wśród nich akcent polski – obraz przedstawiający pobojowisko po bitwie pod Grunwaldem. Malowidło, które Wam przedstawiam, mówi o misji świętych Cyryla i Metodego. Jak pewnie wiecie, obaj bracia przynieśli Słowianom południowym chrześcijaństwo. Scena, którą tu widzicie, pokazuje moment, w którym książę morawski przyjmuje Metodego w Welehradzie jako arcybiskupa Moraw. Książę siedzi na tronie w otoczeniu dworzan. Przed nim widzimy duchownego, który odczytuje list ustanawiający Metodego arcybiskupem i dający mu prawo celebrowania liturgii w języku słowiańskim. Metodego widzimy w stroju biskupim, stojącego na tle budowli przypominającej istniejącą do dziś rotundę w jego rodzinnych Salonikach. Za nim widać procesję jego uczniów. Grupa osób w ciemnej kolorystyce, w lewym górnym rogu, symbolizuje szerzenie chrześcijaństwa przez Franków – nie zawsze pokojowe. Obok nich, bliżej centrum obrazu, widać mnicha w białym habicie, w otoczeniu również biało ubranych ludzi. To św. Cyryl, który chroni Morawian z nieba (już wtedy nie żył). Po prawej stronie u góry widzimy cztery postacie mające „liturgiczny” związek Wielkich Moraw z Rusią Kijowską – to św. Olga z mężem Igorem – i z Bułgarią – św. Borys z żoną. W centrum u góry widzimy dwie postacie siedzące. To Gleb i Borys, synowie św. Włodzimierza, czczeni w prawosławiu patroni żeglarzy i kupców. Ich obecność mówi, że wszystkie ludy słowiańskie przybywały do portu chrześcijaństwa. Postać młodzieńca u dołu, trzymającego koło i podniesioną pięść, symbolizuje siłę i jedność Słowian. W czasie II wojny udało się te obrazy ukryć przed Niemcami. Ich obecna wartość to ponad 10 milionów euro. No to, drogie smoki, zapraszam do szukania fałszerstw. Tym razem jest ich dziewięć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.