Do wspólnoty ministranckiej dołączył jakby ukradkiem. Po cichu. Nikomu, nawet mamie, nie pisnął słowem.
Po prostu, pewnego dnia postanowiłem, że będę ministrantem – wspomina Andrzej Lampert. – Pamiętam to jak dziś. Udałem się do zakrystii i powiedziałem, mając w sobie głębokie pragnienie służby przy ołtarzu, że chciałbym służyć. Nikt mnie nie namawiał. Postąpiłem tak, jak poczułem w sercu.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.