Gdyby nie ten człowiek, Rosja byłaby dziś innym krajem. Pewnie szczęśliwszym.
Gdy nastał marzec 1584 roku, car Iwan Groźny był już wrakiem człowieka. Włóczył się jak złowrogi cień po korytarzach Kremla i mamrotał coś do siebie. Co jakiś czas przystawał, jakby próbując sobie coś przypomnieć. Potem pochylał się nad kartami pergaminu i pisał: „100 rodzin w miasteczku koło Moskwy”, „30 mnichów w pskowskim monastyrze”, „Książę Wasyl Staricki, jego żona i dwoje dzieci”. To były wykazy jego ofiar. Potem gońcy wieźli je wraz z bogatymi darami do klasztorów, gdzie mnisi mieli modlić się za zamordowanych. Takich list przybywało i przybywało, a car coraz bardziej zapadał się w siebie. Czasami, ni z tego, ni z owego, mówił do swojego syna, następcy tronu. Tylko że syn nie żył. Iwan zabił go trzy lata wcześniej w furii ciosem okutej żelazem lachy, z którą nigdy się nie rozstawał. Syn ośmielił się czynić mu wyrzuty, że pobił jego oczekującą dziecka żonę, wskutek czego poroniła. Kiedy okrwawiony syn leżał już na ziemi, car opamiętał się, ale było za późno.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.