Pierre Jan van der Ouderaa – takie nazwisko. Swojsko brzmi tylko Jan. Nawet nie ma się co silić, żeby dobrze wymówić resztę. To Belg, a w Belgii ludzie mówią jakoś tak dziwnie.
Ale za to ten Belg malował całkiem zrozumiale, żeby nie powiedzieć świetnie. To była ta stara dobra szkoła malarstwa akademickiego, w którym artyści musieli perfekcyjnie opanować warsztat. Tam nie było żadnej fuszerki, malowania byle jak i gadania, że ludzie się nie znają. Jak na akademika przystało, zajmował się głównie malarstwem historycznym i portretami, i osiągnął w tej dziedzinie mistrzostwo.
Malował na płótnie, ale też często na ścianach. Gdy miał 24 lata był już tak dobry, że rząd belgijski ufundował mu trzyletnie stypendium, żeby pojechał do Włoch i tam studiował obrazy Rafaela. Przy okazji inne też. A że mu tego było mało, pojechał do północnej Afryki – do Algierii i Tunezji. Chciał poznać egzotykę tych krajów, co posłużyło mu w późniejszych obrazach. Między innymi w tym, który tu widzicie, a który, jak nazwa wskazuje, przedstawia święte kobiety wracające od grobu Chrystusa. Na obrazie jest jeszcze mężczyzna i tego już nazwa nie wskazuje. Przedstawia św. Jana, który, jak wiadomo, towarzyszył kobietom pod krzyżem Chrystusa.
Oczywiście Tunezja to nie Ziemia Święta, ale szerokość geograficzna podobna i „te klimaty” gdzieś tam się też pojawiają. Budownictwo podobne i sposób ubierania się też trochę podobny. W tym momencie wszyscy już chyba wiedzą, że scena przedstawia Jerozolimę, a kto dokładniej się przyjrzy, dostrzeże Golgotę z trzema krzyżami. Widać ją w otworze bramy, którą przekroczyli już główni bohaterowie, czyli Maryja, Maria, żona Kleofasa i Maria Magdalena. Matka Boża, w granatowym płaszczu, trzyma w ręku zdjętą z głowy Syna koronę cierniową. Widać na niej ślady krwi. Maryja przygląda się jej, jak największemu skarbowi. Choć Jej twarz jest tylko częściowo widoczna spod narzuconej na głowę tkaniny, daje się zauważyć jej niezwykła szlachetność. Jan patrzy na Maryję z troską, podtrzymując Ją za rękę. Wręcz czuje się Jej ogromne cierpienie. Jest zatopiona w myślach tak bardzo, że prawie nieobecna. Idąca za nią Maria, żona Kleofasa także cierpi. Ona z kolei patrzy gdzieś w górę, jakby rozważała jeszcze to, co się wydarzyło. Z jej oczu płyną łzy. Na głowie niesie kosz z rzeczami, które były potrzebne przy pochówku.
Bardziej z tyłu widać rudowłosą Marię Magdalenę. Zasłoniła twarz w geście rezygnacji, jakby nie spodziewała się na tym świecie już niczego dobrego.
We wnęce bramy widać kilka innych osób, które może brały udział w pogrzebie Jezusa. Brodaty mężczyzna to chyba Józef z Arymatei, który skrycie popierał Jezusa i użyczył Mu swój grób. Na kamieniach widać jeszcze ślady krwi Jezusa, które pozostały po drodze krzyżowej. Widać je na prowadzących do bramy stopniach i na krawędzi samej bramy.
Zwróćcie uwagę na dopracowane najdrobniejsze szczegóły. Wyraz twarzy, żyły na dłoniach, faktura tkanin, zagniecenia na nich i nawet postrzępione krawędzie chusty, połysk metalowych ozdób, szorstkość kamieni, pęknięcia w murze – no po prostu wszystko jest tu najwyższej jakości. Nic dziwnego, że tak dobry malarz został doceniony. Zdobył wiele nagród na wystawach w Amsterdamie, Berlinie i Lyonie. Był też aż do późnej starości wykładowcą w akademii sztuk pięknych w Antwerpii, gdzie mieszkał.
No, dosyć tego. Teraz czas na Was. Przyjrzyjcie się obrazowi i znajdźcie różnice. Tym razem jest ich siedem.
Powodzenia!
Wasz Franek fałszerz.
Pierre Jan van der Ouderaa (1841-1915)
„Święte kobiety wracają od grobu Chrystusa”, 1893
Museum van de Academiekers, Antwerpia
ADRES: | KONTAKT: |
Mały Gość Niedzielny |
redakcja@malygosc.pl
|