nasze media Mały Gość 12/2024

Wasz Franek fałszerz

|

MGN 03/2016

dodane 29.02.2016 12:59

Ruina to podstawa

To jeden z piękniejszych obrazów z Jezusem, jakie znam.

A w każdym razie jeden z najbardziej wzruszających. Nazywa się „Ruiny”, ale w galerii Ermitaż w Sankt Petersburgu, w którym wisi, zatytułowano go: „Chrystus pociesza wędrowców”. Jedno i drugie pasuje, bo widać na nim Pana Jezusa, który pociesza dwoje zmęczonych ludzi. Kobieta i mężczyzna przysiedli wśród gruzów zniszczonej budowli. Przed nimi leży tobołek z rzeczami – najwyraźniej jedyny ich dobytek. Mężczyzna musiał gdzieś oberwać, bo ma na głowie bandaż ze śladami krwi. Krótko mówiąc – ruina życiowa. I w tej sytuacji pociesza ich Jezus, który ma dużo gorzej: On nie ma kilku plam krwi na bandażu. Cały jest zalany krwią i w ogóle nie ma bandaża – ma koronę cierniową. Odsłonięte ręce noszą ślady biczowania, a w dłoniach i stopach widać dziury po gwoździach. Jest okryty płaszczem, na którego szerokich brzegach widnieją sceny biblijne, przedstawiające grzech człowieka i jego skutki. I to On właśnie te skutki poniósł. Niechrześcijanin by tego nie zrozumiał. No bo to z pozoru kompletnie bez sensu – jak ktoś zmasakrowany może pocieszać kogoś, kto jest tylko smutny i lekko ranny? A jednak właśnie tak jest z Panem Jezusem. On przychodzi do tych, którzy się źle mają. Do innych też przychodzi, ale oni Go często nie chcą. Wydaje im się, że wszystko mają i są zadowoleni z siebie, bo się im wydaje, że powodzenie to ich zasługa. Zbudowali sobie piękne pałace i są w nich wielkimi panami. I dopiero gdy się taki pałac nagle zawali, oni stają się bezdomnymi tułaczami. I to właśnie widać na obrazie. Ci ludzie, którym zawaliło się życie, już nie odtrącają Jezusa. Już zaczynają rozumieć, kim są, co mogą sami z siebie i co naprawdę się w życiu liczy. Wynika z tego, że czasami ruina nie jest taka zła. Stamtąd bliżej do prawdy, więc i do Jezusa, bo On jest prawdą. Zrujnowani ludzie potrafią naprawdę żałować za swoją głupotę i draństwa. Zrujnowani ludzie chcą się poprawić i naprawiają to, co złego zrobili innym. Zrujnowani ludzie idą do spowiedzi. Autor tego obrazu, James Tissot, wiedział, co maluje. Bo był czas (zamieszkał wtedy w Anglii), że zbudował sobie bardzo okazały życiowy „pałac” i żył w nim beztrosko, swobodnie i wygodnie. Był bardzo cenionym malarzem, więc obracał się w wysokich sferach, takich „ą, ę”, i dobrze zarabiał. Związał się wtedy z modelką, rozwiedzioną kobietą, niejaką Kathleen Newton. I pewnego dnia ta kobieta popełniła samobójstwo. Tissot był wstrząśnięty. Jego pałac nagle się zawalił. Zaczął widzieć swoje winy, a dotychczasowy sposób życia zaczął go brzydzić. Stopniowo docierało do niego, że nie znajdzie nigdzie indziej spokoju i poczucia sensu, niż przytulony do Jezusa. Zmienił środowisko, wyjechał do Francji i zaczął na nowo – ale już inaczej – budować swoje życie. Widać to po tematyce jego obrazów. To głównie sceny związane z Biblią i z chrześcijaństwem. Ten obraz jest jednym z wcześniejszych z tej kategorii – powstał trzy lata po samobójczej śmierci Kathleen. Gdy się o tym pamięta, dzieło to dużo mocniej przemawia. Fałszerstw jest osiem.