dodane 15.05.2014 09:00
Ten obraz nazywa się „Zły pasterz”, ewentualnie „Najemny pasterz”. Jedno z drugim chodzi zresztą w parze, bo, jak mówi Jezus w Ewangelii, najemnikowi nie zależy na owcach i w chwili niebezpieczeństwa zostawia je i ucieka.
Czyli najemnik to w tym wypadku też zły pasterz. A właściwie pasterka. Pomysł do namalowania tego obrazu William Holman Hunt (częsty gość w „Małym Gościu”) zaczerpnął z dramatu Williama Szekspira „Król Lear”. W pewnym momencie padają tam takie słowa: Śliczna pasterko, powiedz, dlaczego/ Owieczki wpuściłaś w zboże?/ Daj pocałować usta twe hoże./ Nic się twej trzódce nie stanie złego. No i właśnie tę scenę widzimy. Dostawiający się do pasterki typ jest wyraźnie jakiś antypatyczny – wy też to czujecie? Odciąga jej uwagę od owiec – pokazuje jej trzymaną w ręku ćmę. Ja tam nie wiem, mnie by taka ćma nie zainteresowała, ale zaloty mają swoje prawa. No i są skutki: dziewczyna nie zwraca uwagi na to, że owce chodzą gdzieś po rowach, pchają się w szkodę, rozłażą się na wszystkie strony. To naraża je na niebezpieczeństwo, ale pasterka jest zajęta innymi rzeczami, które nie mają związku z jej obowiązkami. I choć trzyma na kolanach jagnię okryte chustą, to teraz już zapomniała o troskliwości. Nie dba o to, że owieczka zajada jabłka, które są dla niej szkodliwe. Podobnie jest z owcą, która w tle dobiera się do zboża. Owce mają więc „wolność”, która wkrótce może okazać się dla nich bardzo niemiła. Oczywiście w obrazie nie chodzi ani o pasterzy, ani o owce. Chodzi o duchownych i wiernych. Sam Hunt o tym napisał w jednym z listów, bo chciał skrytykować takich pastorów, którzy zajmują się byle czym, a nie myślą o zbawieniu ludzi, dla których pracują. Akurat w jego przypadku dotyczyło to Kościoła anglikańskiego, ale niestety źli pasterze trafiają się wszędzie. Właśnie o nich mówi w Ewangelii Jezus. Niezależnie od tego, jaki jest pasterz (czy pasterka), to obraz jest dobry. Jak to u prerafaelitów, pełen żywych kolorów i mnóstwa znaczeń. Prawie czuje się ciepło słońca tam, gdzie pada jego światło, i chłód cienia pod drzewami, i wilgoć grząskiej ziemi obok strumyka. To takie prawdziwe, bo malarz tworzył swoje dzieło w plenerze, konkretnie w angielskim hrabstwie Surrey, gdzie spędzał wakacje. Najpierw namalował pejzaż, a dopiero pół roku później, już w pracowni, domalował ludzi. Obraz spodobał się od razu, i podoba się do dzisiaj – ale tak to jest, gdy dzieło nie tylko coś pokazuje (zresztą bardzo ładnie), ale też coś znaczy. I to nie byle co – bo odnosi się nie do rzeczy bzdurnych, ale takich, które mają znaczenie na wieczność. Takie coś warto oglądać. A i fałszować też. Fałszerstw jest tym razem dziesięć.
ADRES: | KONTAKT: |
Mały Gość Niedzielny |
redakcja@malygosc.pl
|