dodane 18.10.2012 09:50
Znacie Sindbada Żeglarza? Tak? O, to zazdroszczę, bo ja nie znam, czytałem tylko o nim. No dobra, nieważne, jeśli pytam, to tylko dlatego, że mi się skojarzyło z innym żeglarzem.
Tym, którego widzicie na obrazie. To ten leżący chłopak. Ma na sobie jeszcze marynarski strój, a to dlatego, że właśnie wrócił z rejsu. Nawet tobołki ma jeszcze ze sobą, leżą tam, po prawej stronie razem z kijem, na którym je niósł. Obok niego klęczy dziewczyna w czerni – to jego siostra. Nie wygląda na szczególnie szczęśliwą, ale jej brat tym bardziej. Trudno się dziwić – chłopak dowiedział się właśnie, że jego matka nie żyje. Teraz płacze na jej grobie.
Cmentarz jest prawdziwy – znajdował się przy starym kościele w Chingford, w angielskim hrabstwie Essex. Do dzisiaj stoją tam wiekowe nagrobki. W tle widać oświetloną słońcem ścianę kościoła i jego czerwony dach. A wszystko tonie w soczystej zieleni o ogólnie jest przyjemnie – jak to na obrazach prerafaelitów. Bo, oczywiście, jak już wiecie, akurat ten prąd w sztuce XIX wieku szczególnie sobie ulubiłem. No, z tą przyjemnością to może przesadziłem – nie zawsze jest przyjemnie, ale zawsze jest kolorowo i tak jakoś… mądrze. Bo te obrazy zawsze coś znaczą. Mnóstwo w nich symboli, a wszystko ma jakiś sens, żadnych przypadków. Nie inaczej jest w tym obrazie. Na przykład pajęczyna z kroplami rosy, widoczna między gałęziami drzewa nad głową dziewczyny, oznacza ulotność życia. Podobne znaczenie mają w obrazie kwiaty, które stają się tak zwanymi dmuchawcami (widać takiego u dołu, poniżej łokcia chłopca). Oznacza on, że życie ulatuje za byle podmuchem, ale każde nasionko niesie w sobie nadzieję na nowe życie.
Kolejny symbol to widoczne w głębi obrazu jagnię (powyżej głowy chłopca). Zwierzątko jest jakby oddzielone płytą grobową od swojej matki. Matka to ta owca widoczna bardziej na lewo. Rozgląda się za swoim dzieckiem, może nawet je słyszy, ale z powodu nagrobka nie mogą się zobaczyć.
Artur Hughes – bo tak nazywał się autor obrazu – pierwotnie namalował na obrazie tylko chłopca. Później, dla wzmocnienia efektu, domalował jeszcze dziewczynę. Sportretował w tej roli jedną ze swoich córek (miał sześcioro dzieci). Dziewczyna smuci się jakby „spokojniej”. Może dlatego, że już się wypłakała, a może dlatego, że nie chce powiększać bólu brata, który leży z dłońmi zaciśniętymi w geście modlitwy.
Tak więc, mimo soczystych kolorów i kojącego krajobrazu, ogólnie smutny ten obraz. Ale ten smutek nie jest szczególnie ciężki właśnie dlatego, że mówi o przemijaniu. Bo za tym przemijaniem jest wreszcie prawdziwe życie. Jest słońce i zieleń, i radość. Bo w końcu matka spotka się z dzieckiem, ale wtedy już nie będzie żadnych płyt grobowych. No to, co? Alleluja!
A fałszerstw jest dziesięć. Powodzenia.
ADRES: | KONTAKT: |
Mały Gość Niedzielny |
redakcja@malygosc.pl
|