nasze media Mały Gość 12/2024

Franek fałszerz

|

MGN 10/2012

dodane 20.09.2012 13:00

Rany w ramach

Niezły obraz, prawda? A najlepsze, że on wcale nie dotyczy postaci legendarnej.

Ten rycerz nie tylko, że żył naprawdę, ale nawet się nazywał! Konkretnie Jan Gwalbert. Pochodził z Florencji. Wiemy nawet mniej więcej, kiedy się urodził, ale Wy nie lubicie dat, więc nawet nie wspomnę, że to było około roku 995. Tym bardziej nie będę was męczył datą jego śmierci, choć znany jest nawet jej dzień, mianowicie 12 lipca 1073 roku. Gdyby jednak ktoś bardzo chciał to wiedzieć, niech pisze do mnie na mejla, to mu te daty podeślę.

Wszystkich za to zainteresuje historia tego człowieka, bo przecież nie co dzień się zdarza, żeby kogoś z krzyża obejmował Pan Jezus. No to posłuchajcie, jak to było. Otóż ów Jan Gwalbert był arystokratą, podobnie jak jego brat (widać mieli to w genach). Pewnego razu ktoś tego brata zabił. A że ludzie wtedy honorni byli, że aż strach, to zemstę uważali za swój obowiązek. I nieraz tak się zabijali, aż się wszyscy wytłukli. A jeśli nie wszyscy, to zabijają się do dzisiaj, co we włoskich rodzinach mafijnych jest oczywistością. Być może tak samo by było z Janem Gwalbertem. Miał już zabójcę na widelcu – a właściwie na ostrzu miecza. Gdy go jednak dopadł, tamten grzmotnął na kolana i zaczął błagać o litość. – Na mękę Chrystusa! – krzyczał.

No i Jan Gwalbert rzeczywiście pomyślał nagle o męce Chrystusa. I o tym, że zemsta to chyba jednak nie jest to, o co chodzi Panu Jezusowi. Rzucił miecz i darował facetowi życie. I nawet mu przebaczył. To był wyczyn! Zwłaszcza jak na rycerza.

I wtedy coś się w nim stało takiego, że zapragnął się pomodlić. Uklęknął przed krzyżem w klasztorze benedyktynów w San Miniato, a wtedy – jak mówi podanie – Jezus z krzyża pochylił się nad nim i przytulił go.

Rany w ramach   Na obrazie widać, jak przebite ręce Chrystusa dotykają pancerza, który Gwalbert wkrótce zamieni na habit. Dłonie składa pobożnie, a jego pancerne rękawice już zwisają u pasa – to symbol zmiany, jaka zachodzi w rycerzu wskutek czynu miłosierdzia.

Gwalbert nie podniósł już miecza ani hełmu, zostawił zbroję. Został benedyktynem. Był tak gorliwy, że współbracia chcieli go obwołać opatem, ale nie chciał. Zamieszkał samotnie w pustelni, ale tak to jakoś jest, że ludziom, którzy chcą zostać sam na sam z Bogiem, bliźni nie dają spokoju. Dość powiedzieć, że Gwalberta otoczyli liczni uczniowie i chcąc nie chcąc założył razem z nimi klasztor opodal miejscowości Fiesole. Powstał z tego zakon walombrozjanów.

Jak widzicie, historia godna obrazu, a obraz godny historii. Jego autorem jest Edward Burne-Jones, jeden z głównych prerafaelitów. Obrazy prerafaelitów są bardzo kolorowe, wyraziste i pełne symboli – powiem Wam, że ich lubię najbardziej z wszystkich malarzy. Nie tylko dlatego, że malowali jak się patrzy, ale też dlatego, że warto patrzeć. Bo z tego jest pożytek dla duszy. Prerafaelici zazwyczaj wierzyli w to, co malowali. To nie było takie tam pacykarstwo, żeby tylko zarobić, albo żeby z braku talentu zrobić skandal i w ten sposób „zaistnieć”. Ich obrazy są drogą do czegoś, a nie wycieraczką i kolorową wersją ściany. Od oglądania takich obrazów można stać się bardziej człowiekiem, tak jak bardziej człowiekiem stał się Jan Gwalbert. No i dlatego w końcu ogłosili go świętym.

Oglądajcie więc, a i fałszerstw szukajcie, których tym razem jest dziewięć.