dodane 29.05.2020 14:42
Édouard Manet (1832-1883), "Bar w Folies-Bergere", 1881-1882, Courtauld Gallery
Jak widzicie, obok zamieściłem zbliżenie twarzy dziewczyny z obrazu. Zobaczcie, jak doskonale artysta odmalował jej smutek. Głęboki, na granicy płaczu. Patrzy niby na wprost, ale jakby niczego nie widziała. Wydaje się skupiona tylko na tym, co słyszy, a słyszy rzeczy bardzo niewesołe. O co tu chodzi? Ano, jakąś wskazówką jest to, co widzimy po prawej stronie obrazu. To plecy barmanki odbite w wielkim lustrze, które zajmuje całe tło. Widać w nim również odbicie mężczyzny, który rozmawia z dziewczyną, a którego oczami jakby spoglądamy na całą scenę. Właściwie lustro ustawione na wprost widza nie powinno dać takiego bocznego odbicia, ale malarz zrobił to celowo. To on właśnie jest człowiekiem w cylindrze i jego słowa są przyczyną smutku barmanki. Czas więc na przedstawienie autora.
Nazywał się Edouard Manet (czyta się „mane” z akcentem na e). Kiedy malował ten obraz, był rok 1882. To ważne, bo z tego faktu wynika, że został mu tylko niecały rok życia. I tu sprawa się wyjaśnia. Pięćdziesięcioletni wtedy Manet wiedział, że jest nieuleczalnie chory. A kiedy człowiekowi jest cięż ko na sercu, dobrze podzielić się z kimś swoim strapieniem. Prawdopodobnie więc genialny malarz zwierzył się swojej przyjaciółce Suzon (bo tak miała na imię), że wkrótce będzie musiał odejść. Ten właśnie moment widzimy na obrazie.
Powiedział jej pewnie, że jego ciało ogarnia paraliż i z tego powodu nie będzie już umiał malować. Suzon musiała wiedzieć, jak trudne to było dla Maneta, bo on kochał malarstwo całym sercem. Znała jego obrazy, w których fenomenalnie „chwytał chwilę”, to znaczy odmalowywał ulotne wrażenia. Nic dziwnego – był impresjonistą. Impresjoniści właśnie tak malowali, że nie skupiali się na wiernym oddaniu szczegółów, tylko szybkimi ruchami pędzla rzucali na płótno wielobarwne plamy. Gdyby ktoś przyglądał się takim obrazom z bliska, widziałby tylko bezładną masę kolorów. Nie wszyscy rozumieli takie malowanie.
Akademicy, o których kiedyś pisałem, bardzo się obrazili na impresjonistów, że psują sztukę. Edouard Manet też ciągle spotykał się z zarzutami, że się nie zna, że fatalny rysunek albo że skandalista. Ze skandalem jego obrazy miały tyle wspólnego, co bocian ze słoniem, ale skoro ktoś lubi się gorszyć, to trudno mu tego zabraniać. Tak więc przez całe życie musiał Edouard wyczytywać w gazetach, co to on wyprawia z malowaniem. Dopiero jego ostatni olejny obraz został od razu entuzjastycznie przyjęty – właśnie ten, który dziś Wam przedstawiam: „Bar w FoliesBergere”. Może już ludzie dojrzeli do impresjonizmu, może zauważyli, że to naprawdę piękne, a może też wzruszyli się treścią dzieła. Kiedy wie się to, co Wam opisałem, można się wzruszyć.
Taki ciepły, współczujący smutek dziewczyny, stojącej naprzeciw wielkiej, gwarnej sali – dziwne zestawienie, prawda? Kiedy wczujecie się w ten obraz, nieomal usłyszycie brzęk szklanek, harmider pomieszanych głosów, może dźwięki muzyki. Może nawet poczujecie zapach róż w wazoniku i smak owoców leżących w czarze na ladzie. Innych rzeczy z lady nie radzę smakować, ale też są świetnie namalowaną martwą naturą. Suzon miała powody, żeby się martwić, ale Manet nie poddał się. Rzeczywiście ten obraz był ostatni, ale artysta drętwiejącą ręką zdołał jeszcze naszkicować sporo martwych natur. Zmarł 30 kwietnia 1883 roku. Udanego tropienia siedmiu fałszerstw, bo tyle ich jest tym razem. Wasz Franek fałszerz
ADRES: | KONTAKT: |
Mały Gość Niedzielny |
redakcja@malygosc.pl
|