dodane 27.07.2012 10:29
Diego Velazquez „Poddanie Bredy”, (1634-1635)
Bez paniki. Mimo natłoku postaci w poniższym obrazie, wszystkie fałszerstwa dają się zauważyć. Sam sprawdziłem. Zresztą tych postaci wcale nie ma tak wiele. Nie chce mi się liczyć, ale nie będzie więcej niż 20. A wydaje się, że cała armia, co? To złudzenie jest efektem starego numeru, wiele razy stosowanego przez malarzy. Wystarczy namalować parędziesiąt włóczni, kopii, pik, lanc czy jak im tam jeszcze – i już mózg widza robi „skrót”. Wydaje ci się, że widzisz tłum żołnierzy. Malarz zaoszczędzi roboty, a efekt jak ta lala. Tak swoją drogą, to autor tegoż dzieła wcale leniwy nie był. Za bardzo lubił malować, żeby miał siedzieć z założonymi pędzlami. Nazywał się Diego Velazquez.
DIEGO VELAZQUEZ
Zamieńcie „zqu” na „sk” i już wymówicie dobrze to hiszpańskie nazwisko. Hiszpanie to w ogóle się nazywają znacznie dłużej. On też, bo jego pełna „nazwa” brzmiała Diego Rodriguez de Silva y Velazquez, ale tego nawet nie piszę, bo szkoda miejsca. No i ten Velazquez już w dzieciństwie był tak zapalony do malowania, że rodzice nawet nie próbowali go odwodzić od pomysłu zostania artystą. Przy pierwszej okazji posłali go do sewilskiego mistrza o nazwisku Pacheco na naukę. Mistrz zachwycił się uczniem do tego stopnia, że został jego teściem. A co by to był za teść, gdyby zięciowi córki nie dał za żonę, więc dał. Na tym się nie skończyło. Talent Diega był taki, że w 1623 roku zaprowadził go na dwór królewski do Madrytu.
Velazquez miał dopiero 24 lata, gdy został nadwornym malarzem króla Filipa IV. Od tego czasu aż do śmierci pozostał przyjacielem władcy, a co za tym idzie, bardzo ważnym człowiekiem w Hiszpanii, czyli VIP-em. Jednym z wielu jego znakomitych obrazów jest ten, który Wam tu prezentuję. Nazywa się „Poddanie Bredy”. Chodzi o holenderskie miasto, które poddało się Hiszpanom po długiej obronie. Warunki kapitulacji były honorowe. Załoga opuściła miasto z bronią i sztandarami. Holenderski gubernator wręczył zwycięskiemu dowódcy klucze miasta i ten moment pokazał Velazquez.
Rzecz jednak rzadka: pokonani nie są przedstawieni jak skończone łajzy, ale z szacunkiem. Hiszpański wódz nie siedzi na koniu, tylko stojąc, przyjaznym gestem dotyka ramienia gubernatora. Co prawda stojący z prawej Hiszpanie są bardziej uładzeni, ale Holendrzy też wyglądają sensownie. Chodziło o pokazanie, że Hiszpanie są rycerscy i wspaniałomyślni dla wrogów. Akurat wtedy rzeczywiście tak było. Szkoda, że to rzadkość. Fałszerstw jest osiem. To pa pa.
ADRES: | KONTAKT: |
Mały Gość Niedzielny |
redakcja@malygosc.pl
|