dodane 28.05.2020 19:03
Francisco de Zurbaran, „Objawienie Apostoła Piotra przed świętym Piotrem Nolasco”, 1629
Ddawno już chciałem wam zaprezentować poniższy obraz, ale zawsze zmieniałem zamiar, gdy zastanawiałem się nad fałszerstwami. No, bo co tu fałszować? Zobaczyć tu można tylko dwie postacie bez niczego w tle. Nawet posadzki właściwie nie widać, ani choćby kawałka ściany. W dodatku same postacie też za bardzo urozmaicone nie są. I co ja, biedny fałszerz, miałem począć? Ale to jest tak, że choć ten obraz nie podoba się fałszerzowi, to bardzo podoba się Frankowi. Franek stoczył bójkę z fałszerzem i wygrał, więc ten drugi musi fałszować, choć nie wie, co. Ale Franka nic to nie obchodzi, bo on zajmie się opowiadaniem o obrazie.
A zatem autorem tego dzieła jest mój hiszpański imiennik, Francisco de Zurbaran. Nie tylko imiennikiem był hiszpańskim, ale w ogóle był hiszpański, jak to Hiszpan. Nie chcę was zamęczać datami, więc napiszę, że gdy miał 19 lat – a było to o rok później niż w roku 1616 – Francisco poszedł sobie z Sewilli do domu. Możecie z tego wnioskować, że wcześniej musiał tam przyjść. Brawo. Przyszedł, żeby nauczyć się malarstwa u Pedra Diaza de Villanueva. Kto to był? Sam chciałbym wiedzieć. Znał się na malowaniu i już. Ale Zurbaran po trzech latach nauki, zamiast zdać egzamin, wrócił – jak już napisałem – do domu. Bez dyplomu. Ożenił się, owdowiał, znowu się ożenił, owdowiał, znowu się ożenił, owdo… no nie, tym razem to jego trzecia żona owdowiała. Oczywiście nie tak na łapu capu.
To wszystko działo się w ciągu wielu lat. Z wszystkich trzech małżeństw malarz miał piętnaścioro dzieci, ale tylko dwoje przeżyło swojego ojca. Piszę to po to, żeby się wam nie wydawało, że Francisco miał lekkie życie. Szczególnym ciosem była śmierć najstarszego syna, Juana, który malował razem z ojcem. Zabrała go straszna epidemia dżumy w 1649 roku. Trudności życiowe nie przeszkodziły malarzowi tworzyć, a może nawet sprawiły, że obrazy Zurbarana są tak niezwykłe. Zauważono to, gdy miał 28 lat. Wtedy to dominikanie z Sewilli zamówili u mistrza cykl 21 obrazów. Gdy je namalował, natychmiast stał się sławny. Jak grad posypały się zamówienia. Około 1629 roku (dla osób lubiących dokładność: w roku 1628) zlecenie na 22 malowidła złożył sewilski klasztor mercedariuszy. Ci biali mnisi chcieli upamiętnić kanonizację założyciela ich zakonu, świętego Piotra Nolasco.
Jednym z tych znakomitych obrazów (niestety zachowało się tylko kilka) jest właśnie ten poniższy. Przedstawia chwilę, w której modlącemu się Piotrowi ukazuje się Piotr Apostoł. Piotr Nolasco był bowiem wielkim czcicielem swojego patrona i dlatego marzył o pielgrzymce do jego grobu w Rzymie. Marzył i marzył, ale obowiązki nie pozwalały mu na opuszczenie Hiszpanii, zwłaszcza że w Rzymie nie było lotniska, więc nie miałby gdzie lądować. Samolotów zresztą też wtedy nie było, więc rzymskie lotnisko i tak niczego by nie rozwiązało. A drałować na piechotę, czy nawet konno, to trochę trwało. Koniec końców Piotr Nolasco myślał, że nie zobaczy za życia relikwii pierwszego papieża.
A tu Piotr Apostoł zrobił mu niespodziankę, bo któregoś dnia ukazał mu się i to tak, jak w dniu swojego męczeństwa, czyli ukrzyżowany głową w dół. Zurbaran pokazał to po mistrzowsku. Choć widzenie jest bardzo wyraźne, oddziela je od ziemskiej rzeczywistości żółtawa poświata. Mimo to czuje się wyraźnie, że obie postacie się ze sobą komunikują. W tej pozornie pustej przestrzeni drga świętość. Dzięki temu, że w obrazie są tylko te dwie postacie, widz nie ma wyjścia: musi odczuć potęgę modlitwy. I to światło! Zurbaran genialnie wymodelował oświetlone nieziemskim blaskiem fałdy szaty trwającego w zachwyceniu mnicha. Zurbaran po latach popadł w zapomnienie, a jego ponowna sława zaczęła się niespełna dwieście lat temu. Całe szczęście. Fałszerstw jest osiem. Pozdrawiam w tę i z powrotem.
ADRES: | KONTAKT: |
Mały Gość Niedzielny |
redakcja@malygosc.pl
|