dodane 17.01.2012 09:43
Michaił Niestierow (1862–1942), „Widzenie chłopca Bartłomieja”, 1889–1890 Galeria Trietiakowska
Ładny obraz, prawda? Aż przykro patrzeć. Nie, nie dlatego przykro, że ładny. Dlatego, że namalował go zdolny artysta rosyjski pod koniec XIX wieku. A co w tym złego? – zapytacie. Nic złego, tylko mi przykro. Zawsze mi się tak robi, gdy oglądam dobre dzieła malarzy, którzy dożyli rewolucji bolszewickiej w Rosji – a tak właśnie było też z Niestierowem, autorem tutejszego malowidła. Przykro, gdy się pomyśli, że to są już ostatnie oddechy wolnej twórczości, zanim „wielki kraj na wschodzie rozszerzył swoje błędy” (tak o rewolucji w Rosji mówiła Maryja w Fatimie). Gdy komuniści zgarnęli tam całą władzę, to było tak, jakby ktoś narzucił krwawą płachtę na kawał świata. Odtąd przez całe dziesięciolecia nie wolno tam było mówić, śpiewać, pisać, malować, rzeźbić niczego, czego nie życzyłaby sobie władza.
Michaił Niestierow (1862–1942)
A władza życzyła sobie, żeby ją chwalono, a nawet – w zastępstwie Boga, którego zakazano wyznawać – uwielbiano. Miliony ludzi zamordowano, a żywych poddano terrorowi, jakiego świat nie widział. Po 1917 roku nikt nie namalowałby już tam takiego obrazu jak ten. I tak szczęście, że się ostał. W książkach pisano potem, że Niestierow miał „dwa okresy twórczości”. Pierwszy do rewolucji i drugi po rewolucji (przeżył pod czerwonymi rządami jeszcze 26 lat). W pierwszym tworzył „staroruskie pejzaże”, obrazy religijne, malowidła w cerkwiach, a w drugim… No właśnie, nic już ciekawego nie stworzył, może poza paroma portretami ulubieńców władzy. I jak tu nie żałować tych wszystkich „staroruskich pejzaży”, jakie jeszcze na pewno powstałyby, gdyby taki Niestierow w obawie o życie nie zajął się tworzeniem byle czego.
A ten obraz, „Widzenie chłopca Bartłomieja”, to już mnie zupełnie rozkłada. Nawiązuje do tradycji prawosławnej, w której czci się św. Sergiusza z Radoneża. To właśnie ten chłopak na obrazie, Bartłomiej. Imię Sergiusz przybrał po wstąpieniu do zakonu. Podobno był niesłychanie pobożny i to o nim pisano w żywotach, że jeszcze jako niemowlę wstrzymywał się od ssania piersi matki w dni postne. To pewnie nieprawda, ale za to chyba prawda, że był kiepskim uczniem. Zaczął się więc modlić o to, żeby mu więcej do głowy wchodziło. Pewnego dnia zdarzyło się to, co na obrazie. Gdzieś w polu spotkał postać mnicha w habicie wielkiej schimy (człowieka bezustannej modlitwy) z aureolą wokół głowy. Bartłomiej miał go zaprosić do domu.
Tam gość przepowiedział rodzicom, że ich syn będzie Bożym człowiekiem. Po tej wizycie Bartłomiej „w try miga” nauczył się czytać i w ogóle odtąd dobrze się uczył. Potem został mnichem pełnym Bożej mocy, a w końcu wielkim świętym prawosławia. Na obrazie widać „mnicha”, który wręcza chłopcu pudełko z prosforą, czyli chlebkiem, używanym w liturgii prawosławnej. Postać w habicie emanuje światłem, które lekko rozświetla okolicę. A okolica to prawdziwe wsie Abramcewo i Komiakino, które malarz „sportretował”. Cały ten obraz ma w sobie spokój i ciszę, jaką Niestierow umiał po mistrzowsku odmalowywać. Oczywiście do czasu rewolucji. Potem skończyła się „święta Ruś”, zaczął się Związek Radziecki. Zły, ciemny i zimny. Ale i on się skończył – i znów można tworzyć.
ADRES: | KONTAKT: |
Mały Gość Niedzielny |
redakcja@malygosc.pl
|