nasze media Mały Gość 12/2024

Franek Fałszerz

|

MGN 05/2011

dodane 31.01.2012 08:42

Papież po ludzku

Horace Vernet (1789–1863), „Rafael i papież Leon X”, Luwr, Paryż

Ach, jak ja lubię tych malarzy batalistycznych. Bitwy, przemarsze, szarże, strzelanie, kobieta z dzieckiem na kolanach… No dobra, wiem, że matka z dzieckiem nie bardzo pasuje do wojny, ale tak się składa, że ten obraz obok namalował batalista. Horace Vernet – bo tak się nazywał – jest autorem wielu wybitnych obrazów z epoki napoleońskiej. Ale nawet batalista nie musi w kółko malować ludzi w charakterze trupów albo kandydatów na trupy. Dlatego w dorobku Verneta jest i to malowidło pod tytułem „Rafael i papież Leon X”. Nie ma tu grzmotu i łomotu, nie ma krzyku i kwiku, a na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie ma także Leona X. W centrum jest za to wspomniana pani z dzieckiem, w sielankowej pozie. Jej wizerunek szkicuje Rafael Santi, wybitny malarz renesansu. To ten mężczyzna w pomarańczowym płaszczu. Papież jest dopiero na drugi rzut oka – u góry, pod parasolem. I właśnie to mnie w obrazie zauroczyło, bo to jest jakby migawka z normalnego dnia namiestnika Chrystusa.

Horace Vernet (1789–1863)   Horace Vernet (1789–1863)
Watykański dzień

Nie znam drugiego takiego dzieła, na którym papież byłby pokazany tak po ludzku. Zazwyczaj, gdy przedstawiało się następcę św. Piotra, to w pakiecie z nim były dostojność, wyniosłość, godne spojrzenie, władcza postawa. Tak jakby papież nigdy nie schodził z piedestału, jakby nie spacerował, ani nawet jakby nie miał zwykłych uczuć. A tu masz – Vernet pokazał papieża, który zjawia się niby przypadkowo i ukradkiem podgląda tę samą scenę, którą my oglądamy. Mało tego – kładzie palec na ustach, żeby nie przeszkadzać swoim pojawieniem się Rafaelowi. Bo Rafael, podobnie jak otaczający go mężczyźni, nie widzi papieża – w innym wypadku nie stałby odwrócony do niego tyłem. Leonowi X jednak najwyraźniej podoba się ta scena, dlatego daje znak Bramantemu (to ten człowiek z planami w ręku), żeby na chwilę przestał gadać.

Bo Bramante chce mu chyba coś powiedzieć na temat bazyliki św. Piotra, którą wtedy przebudowywał. To było olbrzymie dzieło, które po śmierci Bramantego poprowadzi Rafael, a po jego przedwczesnej śmierci Michał Anioł Buonarroti. Wszyscy ci trzej znakomici artyści są widoczni na obrazie. Michał Anioł to ten mężczyzna w lewym dolnym rogu, trzymający przybory malarskie i broń. Wygląda na trochę obrażonego. Być może to efekt złośliwej wymiany zdań z Rafaelem, do jakiej kiedyś doszło. „Otaczasz się ludźmi jak dostojnik” – miał powiedzieć rywalowi Michał Anioł. „A ty idziesz samotny jak kat” – odciął się Rafael. No cóż, wielcy artyści rzadko się lubili. Ponieważ zaś Leon X chętnie gromadził wokół siebie artystów, ci musieli się ze sobą spotykać – jak na tym obrazie. To zaś sprawiało, że między nimi iskrzyło. Na szczęście po niesnaskach wiele śladów nie zostało, zostały za to owoce ich geniuszu.

Coś o Vernecie
No dobrze, ale ja nie o artystach renesansu tu piszę, lecz o Vernecie, który był artystą XIX wieku. Jako typowy Francuz tamtego czasu, był wielbicielem Napoleona – zwłaszcza do czasu, gdy przed francuskim cesarzem drżało pół świata. Ale on i potem, gdy Napoleon przegrał, nieraz „wracał pędzlem” do jego epoki. Potem zafascynował się Afryką. Był przekonany, że to kontynent przyszłości, a dla Francji „kopalnia złota”. Sam nabył w północnej Afryce spory kawał ziemi. Od tamtego czasu w jego obrazach pojawiają się ludzie pustyni, czasem w roli postaci biblij nych. Vernet uważał – chyba słusznie – że oni w wyglądzie nie zmienili się od czasów biblij nych, więc wystarczy ich sportretować z odpowiednimi dodatkami – i już mamy scenę biblij ną. To trochę podobne do mojej rubryki. Trochę pozmieniam – i już mam fałszerstwo. To powodzenia!