dodane 28.02.2012 14:46
Georges de La Tour (1593–1652), „Oszust z asem karo” około 1636, Luwr, Paryż
Georges de La Tour to nadzwyczaj twórczy malarz. Choć od jego śmierci minęły niespełna cztery wieki, wciąż poznajemy jego nowe obrazy. Czy to nie cud? Otóż nie cud, tylko skutek zapomnienia, że był ktoś taki. To w ogóle dziwna historia, bo w czasie gdy Rembrandt zdobył światową sławę, nie gorszy od niego la Tour w świadomości potomnych przestał istnieć. Przez 250 lat w ogóle nie wiedziano, że on istniał. Owszem, niektóre jego obrazy były znane, ale ludzie sądzili, że to dzieła Rembrandta albo Velázqueza. Tak to jest, jak człowiek się nie podpisuje. To przestroga dla wszystkich: podpisujcie, moje smoki, wszystko, co malujecie, bo was pomylą z Rembrandtem i będziecie musieli czekać na sławę dwa i pół wieku. Jak już nieźle za wasze dzieła zapłacą, co wam po tym? Kupicie sobie lepszy nagrobek? Guzik! Po takim czasie to już nawet nie wiadomo, gdzie człowieka pochowali.
Odgrzebywanie pamięci
I z La Tourem właśnie tak było. Gdy już ludzie uświadomili sobie, co ta za gigant był z tego La Toura, zaczęło się szukanie tych jego obrazów i grzebanie w archiwach, żeby znaleźć coś o jego życiu. Jak na razie znalazły się 44 obrazy. Na podstawie dokumentów dowiedziano się, że mieszkał w lotaryńskim Lunéville, że ochrzczony został w 1593 roku, że miał sześcioro rodzeństwa, z kim się ożenił, że sam miał dziesięcioro dzieci i tak dalej. Ale nie wiemy jak wyglądał, niewiele też wiemy o jego charakterze. Tyle tylko, że chyba nie był to łagodny baranek. Poborca podatkowy zapisał w swoim raporcie, że gdy chciał wejść do jego domu, „dał mi wielkiego kopniaka i zamknął drzwi, mówiąc z wściekłością, że kto przekroczy bramę, ten dostanie kulę z pistoletu”. Sąd jednak przyznał rację malarzowi. To trochę dziwnie kontrastuje z obrazami La Toura, z których zazwyczaj emanuje spokój. Duża w tym zasługa mistrzowskiego operowania światłem. Nigdy nie jest to światło słońca. W obrazach La Toura często widać źródło oświetlenia – świecę lub pochodnię.
Cwaniaki i naiwniak
Akurat w tym obrazie, który fałszuję, jest inaczej. Ja fałszuję uczciwie, bo jawnie, natomiast na obrazie widzimy troje ludzi, którzy fałszują nieuczciwie. Sprzysięgli się przeciw czwartemu – temu naiwnemu wystrojonemu gogusiowi po prawej. Zaraz załatwią go asem, który wyciąga zza pasa cwaniaczek po lewej. Dama o nieruchomej twarzy wyciąga rękę po trefną kartę, a służąca, pod pozorem nalewania wina, obserwuje zachowanie młodzieńca. Gra toczy się o dużą stawkę – na stole przy każdym z graczy widać pokaźną sumkę w złotych monetach. Choć temat karciany był w tamtych czasach często podejmowany, La Tour chyba jako pierwszy pokazał to tak ironicznie, że prawie boleśnie. Tak nas urządził, że musimy patrzeć na oszustwo, które za chwilę się dopełni – i nic nie możemy zrobić. A to boli. Ja zatem postanowiłem wam ulżyć – będziecie mogli coś zrobić: musicie znaleźć 10 fałszerstw. Od razu lepiej, prawda? Wasz Franek fałszerz
ADRES: | KONTAKT: |
Mały Gość Niedzielny |
redakcja@malygosc.pl
|