nasze media Mały Gość 12/2024

Franek Fałszerz

|

MGN 06/2009

dodane 13.04.2012 12:39

Antyreklama wyborcza

William Hogarth (1697–1764), „Bankiet przedwyborczy”, 1755, Soane's Museum, Londyn

William Hogarth (1697–1764)   William Hogarth (1697–1764)
Większości z was nadchodzące wybory jeszcze nie dotyczą, ale i tak was dopadną. Wyskoczą na was z telewizora, radia, zaatakują plakatem na przystanku albo banerem w necie. Może też przyjdzie wam rozdzielać wujków splecionych w dyskusji o zaletach popieranych przez siebie partii? Znalazłem na tę okazję malarską reklamówkę wyborczą. Właściwie to antyreklamówka. Antyreklamuje od razu wszystkie dwie partie, jakie wtedy w Anglii mieli. Bo ten obraz odnosi się do brytyjskich wyborów w 1754 roku. Autor, William Hogarth, tworzył to dzieło niemal na żywo.

Mało kto tak wtedy malował, a dokładniej nikt. Hogarth był pierwszym artystą, który zaangażował swój pędzel w bieżącą politykę. Wyraził nim swoją opinię o politykach. Musiała być nieszczególna. Popatrzcie na te spocone, tłuste gęby, na gesty, niechlujne pozy. Chyba nie lubił kandydatów „Nowej Sprawy” – bo to oni są gospodarzami tego tytułowego „bankietu przedwyborczego”. Ale za ich przeciwnikami też nie przepadał. Kandydatów „Starej Sprawy” widać za oknem. Powiewają tam ich fl agi, a pod nimi widać działacza o zaciętym wyrazie twarzy. Bo wtedy jeszcze nie było kamer, więc politycy nie musieli się tyle uśmiechać. Tamci z ulicy podjęli dyskusję z przeciwnikami, bo przez okno wpadają ich „argumenty wyborcze” w postaci cegieł i kamieni.

Ci ze środka odpierają zarzuty – a właściwie rzuty – za pomocą stołków i wylewają z garnka nie tylko żale. Mężczyzna na pierwszym planie po prawej uległ argumentacji przeciwników. Wraz z cegłą, która go ugodziła, zmierza w kierunku podłogi, pomiędzy półmiski z wykwintnym jedzeniem. Widać tam raki i inne wyborcze rarytasy. Na lewo od padającego delikwenta siedzi paskudny typ z lagą w ręku. Ten też oberwał, więc ktoś mu zalewa wódką ranę na głowie, a on sam dezynfekuje się jeszcze doustnie. Ma czym. Młody kelner dolewa wino do balii, w której pływa czerpak wielkości menażki. Pod stopą opatrywanego widać kartę z napisem

„Oddajcie nam jedenaście dni”. To pretensja do rządzącej partii, która w 1752 roku przyjęła kalendarz gregoriański. Wiązało się to z koniecznością „przeskoczenia” jedenastu dni. Niechętni zmianom Brytyjczycy zrobili to prawie 200 lat później niż inni, ale widocznie i to nie przeszło bez oporów. Wyspiarze byli przyzwyczajeni do demokracji i nie mieli wielkiego szacunku do władców. Pocięty portret króla zwisa żałośnie, ale nikt się tym nie przejmuje. Gra kapela, a politycy zajmują się pozyskiwaniem zwolenników. W głębi po prawej stronie widać pobożnego krawca metodystę, którego chce przekupić agitator. Krawiec opiera się, mimo próśb żony i dziecka, które pokazuje ojcu dziurawe buty. U Hogartha każdy detal ma znaczenie.

Taki już był z niego człowiek, że żył z pasją. Gdy zakochał się w córce swojego mistrza, porwał ją i potajemnie poślubił. Teść po roku mu to wybaczył, gdy zauważył, że córka jest szczęśliwa, a zięć to porządny człowiek. W istocie Hogarth miał twarde zasady. Widać to w jego malarstwie. Często piętnuje niewiernych małżonków, rozpustników i obłudników. Malował głównie z pamięci, bo uważał, że pamięć pozwala zachować najważniejsze rzeczy. I chyba miał rację, bo jego malarstwo okazało się bardzo popularne. Tak bardzo, że umarł jako najsławniejszy malarz swojej epoki.