Wiecie, co to takiego Wenecja, prawda? Chodzi o miasto we Włoszech. Takie z kanałami, po których pływa jakiś Gondol Jerzy. Ale nie o to mi chodzi, kto i co tam pływa, tylko o to, co wisi.
Powinno wisieć, bo co ma wisieć, nie utonie. A wielka szkoda by była, gdyby utonęły dzieła sztuki, które wiszą w weneckich kościołach. Szczególnie cenne są tam obrazy niejakiego Giovanniego Battisty Tiepolo. Nie będę was męczył opowiadaniem, kim to on nie był. Napiszę tylko, kim był.
Przede wszystkim był malarzem.
Wpadliście już na to? Patrzcie, jacy zdolni.
No to ja was teraz zaskoczę: żył w latach 1696 – 1770. Szok, co?
Nie? No, może to i was nie dziwi, że ktoś mógł żyć trzy wieki do tyłu, ale czy ktoś z was dziś zdołałby żyć choćby i sto lat temu?
A Tiepolo potrafił nie tylko to. W swoich latach był najsławniejszym malarzem Europy. A wtedy być najsławniejszym nie było tak łatwo, jak dziś, gdy co drugi artysta jest najsławniejszy. Tyle że nie wszyscy o tym wiedzą. A wtedy wszyscy wiedzieli, że Tiepolo jak coś namaluje, to już namaluje. On miał swój styl. Miał temperament. Jego obrazy są inne niż większość barokowych malowideł, które toną w ciemnościach, a przynajmniej mają barwy niespecjalnie jasne. Tiepolo tylko na początku tak malował. Ale gdy poprzyglądał się dziełom swoich poprzedników z renesansu, zauważył, że bardzo mu się podobają. Znaczy się te dzieła. I zrozumiał, dlaczego: bo one były jasne. Odtąd Tiepolo na swoje obrazy rzucił kolor, światło, wodę, gaz… Rzucił kolor i światło.
Zamówienia sypnęły się ze wszystkich stron. Wielu możnych chciało go widzieć u siebie, ale musieli się zadowolić jego obrazami. Bo Tiepolo jakoś nie dawał się namówić na wyjazd z Wenecji. Dopiero w 1650 udało się to biskupowi z Niemiec. Tam, w mieście Würzburg, Tiepolo namalował znakomite freski, jedne ze swoich najlepszych. Wszyscy się zachwycali. Nic dziwnego, że potem ściągnęli go Hiszpanie. Kto by nie chciał mieć dzieł najznakomitszego malarza epoki. Tiepolo namalował więc w Madrycie wiele dzieł w pałacu królewskim. I wiecie co? Malarz został, ale epoka mu się skończyła. Zaczęła się nowa moda. Późny barok raptem odszedł do lamusa, a ludzie nagle upodobali sobie w starożytnościach. Nowy styl, zwany neoklasycyzmem, wypchnął artystów baroku z obiegu. I choć Tiepolo nadal był znakomitym malarzem, mało kto zwracał na niego uwagę. Jego sława wyparowała jak wiedza ucznia na klasówce. I – co za paradoks – Tiepolo umarł w Madrycie prawie całkiem zapomniany, choć jeszcze osiem lat wcześniej tamtejsi możni stawali na głowie, żeby do nich przyjechał. To daje do myślenia nad zmiennością ludzkich gustów.
Ale jest nadzieja, bo jeśli coś jest naprawdę dobre, to musi przeczekać okres znudzenia sobą ze strony publiczności. Jeśli w międzyczasie ktoś tego nie zniszczy, po latach ludzie to odkurzą, znowu docenią i tym razem umieszczą między dziełami trwale sławnymi.
Dzięki temu obrazu który tu widzicie, nikt nie wyrzuci do rupieciarni. Będzie wisiał, da Bóg, jeszcze długo w kościele Santa Maria de Gesuati w Wenecji. Nazywa się „Wizja świętych dominikanek: Róży z Limy, Katarzyny Sieneńskiej i Agnieszki z Montepulciano”.
Tu widać całego Tiepolo. Niby wizja, a wszystko jest bardzo wyraziste, prawie dotykalne. Dzieciątko Jezus na rękach jednej z zakonnic na wizję nie wygląda. Na mój gust, mogłoby być nawet trochę szczuplejsze. A Matka Boska też wygląda, jakby mocno stąpała po ziemi, choć siedzi na pomarańczowym obłoku. No, ale i sam obłok wygląda dość solidnie. To zresztą logiczne, bo skoro niebiańskie zjawisko ma swój ciężar, to i chmura musi mieć odpowiednią gęstość.
Tyle wystarczy. Obraz jest sfałszowany w siedmiu miejscach. Miłego szukania.