W Sosnowcu frisbee lata czwarty rok. Wędruje z rąk do rąk tak, by nie upaść na ziemię. A nad wszystkim czuwa „duch gry”.
„Cytrynowa drużyna”, czyli Spirit on Lemon
fot. Henryk Przondziono
Siedmioosobowe drużyny stają naprzeciw siebie w odległości kilkudziesięciu metrów. Handler daje znak, że będzie rzucał. Kiedy dysk szybuje w powietrzu, wszyscy ruszają do akcji. Tak zaczyna się mecz frisbee ultimate. Gra na boisku do złudzenia przypominałaby rugby, gdyby nie jeden szczegół. W rugby zawodnicy nieraz rzucają się na siebie w walce o piłkę. W frisbee przeciwnika nie wolno nawet dotknąć.
CYTRYNOWA DRUŻYNA
Spirit on Lemon (dosłowne tłumaczenie to „duch na cytrynie”) to szesnastu zapaleńców, którzy rzucają razem dyskiem od czterech lat. – Podstawową zasadą jest „spirit of the game”, czyli „duch gry” – podkreślają. – Tutaj nie ma sędziów, dlatego gramy fair – wyjaśnia Gosia. – Nie oszukujemy. Przyznajemy się do fauli czy innych przewinień. A gdy sytuacja staje się bardzo dyskusyjna, wtedy pada słowo „contest” i powtarzamy akcję. – Gdy są kłótnie i wiele razy trzeba powtórzyć akcję, wtedy jest zły „spirit”. Ale zwykle każdy przyznaje się, gdy złamie reguły. A gdy sfauluje, przeprasza. I wtedy jest dobry „spirit” – dodaje Tomek. W zespole z Sosnowca trenuje siedem dziewczyn. Bo frisbee wyróżnia również to, że mężczyźni grają razem z kobietami. Regulamin meczowy mówi o tym, że w zespole na boisku muszą przebywać co najmniej dwie kobiety. – One zmiękczają, ale w tym dobrym znaczeniu, ten sport – mówi Kamil. – Dzięki obecności dziewczyn nie ma takiej zaciętości za wszelką cenę – dodaje.
DYSK NA DACHU
Spirit On Lemon w 2008 roku zdobyli Puchar Polski. Rok później jako pierwsi Polacy wystąpili w Klubowych Mistrzostwach Europy w Londynie. A miesiąc temu w turnieju halowym zostali wicemistrzami Węgier. Początki jednak nie były proste. – Na pierwszym turnieju w Poznaniu niewiele wiedzieliśmy o frisbee. Razem rzucaliśmy dopiero od dwóch tygodni. W pierwszym zagraniu dysk poleciał... na dach – śmieją się sosnowiczanie. Dziś spotykają się dwa lub trzy razy w tygodniu. Podobnych zapaleńców frisbee jest w Polsce około 300. Trenują w kilkunastu zespołach. Wszyscy zjawią się w Sosnowcu we wrześniu na mistrzostwach Polski. Na treningu Spirit On Lemon spotykamy Rafała z wrocławskiej drużyny WD 40. Był w okolicy, więc odwiedził koleżanki i kolegów, z którymi rywalizuje w zawodach, by razem porzucać dyskiem. – W tym środowisku dobrze się znamy. Często sobie pomagamy – stwierdza zawodnik.
Z RĄK DO RĄK
W Sosnowcu frisbee trenuje również drużyna młodzieżowa. Dwudziestka gimnazjalistów z drugiej klasy od roku tworzy zespół FriStaszki, który startuje w tych samych zawodach, co starsi koledzy. Frisbee przywędrowało do Polski zza oceanu i w Stanach Zjednoczonych cieszy się największą popularnością. Tam dyskiem rzucają młodzi ludzie w college’ach i na uniwersytetach. Ta gra wymaga szczególnej szybkości i zręczności, ale tak naprawdę zagrać może każdy, niezależnie od wieku. Z pewnością przydaje się doświadczenie z koszykówki, piłki ręcznej czy nożnej. Wracamy na boisko treningowe. Handler rzuca daleko dyskiem. Bo tak jest po każdym zdobytym punkcie. I znów do akcji wkraczają zawodnicy grający na pozostałych pozycjach: middle i deep. Frisbee wędruje z rąk do rąk. Nie może upaść na ziemię. Każdy zawodnik ma niewiele czasu, by przekazać dysk dalej, aż do strefy punktowej. W tym czasie kryjący go przeciwnik liczy głośno tylko do dziesięciu. Mecz kończy się po 45 minutach lub po 16. zdobytym punkcie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.