publikacja 12.01.2009 13:19
Mleko z kotem * Lednica za majtki * Kierowca z nieba * Wymodlone przedszkola *Pyszna pizza *Zawieszona broń *
Mleko z kotem
Nie mogą kupować jedzenia, a nigdy nie byli głodni. Jedną z podstawowych zasad wspólnoty Cenacolo jest to, że nie można kupować jedzenia. Koniec, kropka. Można jeść tylko to, co podarują inni, czyli co „spadnie z nieba”. – Prosimy i otrzymujemy – mówią chłopcy ze wspólnoty w Krzyżowicach na Górnym Śląsku. – Gdy bardzo nam czegoś brakuje to urządzamy dodatkową nowennę. W ten sposób otrzymaliśmy wszystko: dom, krowy, samochód. – Gdy ruszały pierwsze domy wspólnoty Cenacolo nie mieliśmy dosłownie nic – opowiada Slaven z Chorwacji – Cztery puste ściany bez drzwi i okien, i wszędobylskie chwasty.
Prosimy i otrzymujemy – mówią chłopcy ze wspólnoty Cenacolo w Krzyżowicach koło Wodzisławia Śl.
fot. ROMEK KOSZOWSKI
Nasza założycielka, siostra Elwira, wybrała się do centrum włoskiego miasta Saluzzo. Stanęła przed witryną sklepu z narzędziami i pomyślała: „Jaka szkoda, że nie mogę ich kupić...”. Wtedy podszedł do niej nieznajomy mężczyzna. – Na co siostra tak patrzy? – zapytał. – Na narzędzia – westchnęła.
A on wszedł do sklepu i wyszedł z dwiema łopatami. W tym momencie siostra Elwira postanowiła, że otworzy dom na zasadzie totalnego zaufania Opatrzności. I tak to działa już 25 lat! Kilka lat temu chłopcy ze wspólnoty Cenacolo w Medjugorie z wypiekami na twarzy opowiedzieli mi niewiarygodną historię: „W bośniackim sierocińcu prowadzonym przez siostry ze wspólnoty zabrakło mleka.
Rozpoczęto szturm do nieba. Jak zwykle prośby spisano na karteczkach i włożono za obraz św. Józefa. Prośba o mleko też tam wylądowała. Następnego dnia do drzwi domu wspólnoty zapukał mężczyzna: „Przyniosłem wam kota” – powiedział zaskoczonym kobietom. „Potrzebujecie czegoś jeszcze? Mleka? Zaraz wracam!”. Zostawił mniszkom miauczące stworzenie i... odjechał. Wrócił z ogromną ilością mleka. We wspólnocie zaczęło się dziękczynienie.
Za mleko i za… kota. – Ależ ten Pan Bóg ma pomysły. Dlaczego przysłał nam tego zwierzaka? – zastanawiała się jedna z dziewczyn. Zajrzała dyskretnie za obraz Józefa. Okazało się, że przy liście z prośbą o mleko jej koleżanka ze wspólnoty dorysowała… kota, który chłeptał biały napój z miseczki. Tak, by Józef nie miał wątpliwości.
Gdy jest błogosławieństwo, znajdą się pieniądze – cieszy się ojciec Jan Góra
fot. JÓZEF WOLNY
Lednica za majtki
Chciałem kupić ziemię na polu lednickim – opowiada dominikanin ojciec Jan Góra, znany duszpasterz. – Kosztowała ogromnie dużo. Skąd wziąć tę kasę? – martwił się. Dostał właśnie list z błogosławieństwem od samego papieża. Brakowało mu tylko pieniędzy. Zaufał w ciemno.
Długo nie czekał. Trzy dni. – W środę siedzę sobie w duszpasterstwie – wspomina – wchodzi taka drobna kobiecina i mówi: „Przepraszam, jak się stąd wychodzi?”.
A ja na to: „Proszę pani, z Kościoła to się nigdy nie wychodzi, tu zawsze się przychodzi”. Usiadła więc i siedzi. Nie wiedziałem, co z nią zrobić i dałem jej list papieski do czytania. – Nic nie rozumiem – mówi kobiecina. – Co, czytać pani nie umie? Widzi pani, że mam błogosławieństwo, a nie mam pieniędzy. – A ja mam pieniądze, a nie mam błogosławieństwa – mówi ona.
No to ja mam na takie chwile standard: – Czy mogę się z panią zaprzyjaźnić? – Ile mamy czasu na tę przyjaźń? – pyta kobieta. – Niewiele – mówię Trzydzieści sześć godzin później podpisywaliśmy akt notarialny, że pani kupuje nam grunt nad jeziorem Lednica.
Pytam z ciekawości: – Niech mi pani powie, skąd pani ma te pieniądze? – Nieee, wstydzę się. – Wal, pani, nikt nie słyszy. Zamykam oczy. – Mam fabrykę... – Czego? – Majtek... I tak właśnie dostałem pole nad Lednicą za majtki.
U pani Małgorzaty Kotarby sprawami organizacyjnymi zajął się Pan Bóg
fot. JÓZEF WOLNY
Kierowca z nieba
Wybieramy się na Targi Książki Katolickiej do Warszawy – opowiada Małgorzata Kotarba, szefowa portalu muzycznego RUaH.pl – Stoisko opłacone, wszystko przygotowane. Jest peugeot, nie ma kierowcy. Nasz właśnie zdaje maturę.
Rozpytujemy wokoło, kto miałby czas i ochotę, by pojechać. Robi się niebezpiecznie. Targi zaczynają się jutro, a kierowcy wciąż nie ma
Nagle ni stad, ni zowąd zjawia się Teresa. Nie widziałyśmy się wieki całe. Jutro wraca do domu, do… Warszawy pociągiem. – Masz prawo jazdy? – pytam. – Mam. Teresa staje się naszym kierowcą. Targi trwają trzy dni.
Pierwszy dzień odpuszczam, ale drugiego idę od stoiska do stoiska i pytam, czy ktoś nie ma wolnego kierowcy, który chciałby z nami wracać do Krakowa. Kompletny kryzys kierowców. Pod koniec dnia trafi am na stoisko Ssaletynów.
Młody, ksiądz patrzy na mnie i mówi, że właśnie przyjechał do Warszawy… peugotem, ale niestety musi go tu zostawić i zastanawiał się, jak wróci. Lubi peugeoty. Śmieje się, słysząc naszą opowieść o poszukiwaniu kierowcy... I puszcza oko. Wie, o co chodzi!
Siostra Józefa, dominikanka ze św. Anny, pokazuje list szczęśliwych rodziców, dla których dziecko wymodliła siostra Rozariana
fot. JÓZEF WOLNY
Wymodlone przedszkola
Siostra Rozariana podeszła do tabernakulum, położyła na nim list z modlitwą i z szelmowskim uśmiechem powiedziała: „Żebyś potem Panie Boże nie mówił, że nic nie wiedziałeś!”. Siostra Rozariana rozmawiała z Jezusem tak, jakby należeli do tej samej rodziny. Bo należeli! Zakonnica pochodziła z rodziny warszawskiego rabina, z królewskiego rodu Dawida, z pokolenia Judy. Jezus był jej daleeeekim krewnym. Płynęła w nich ta sama krew.
– Urodziłam się jak On – śmiała się siostra Rozariana – o północy 24 grudnia 1900 roku, w Wigilię – żartowała. Ona niezwykle kokietowała Boga, żyła nieustannie w Jego obecności, ale też, jak prawdziwa kobieta, chciała być zauważana – śmieją się dominikanki ze Świętej Anny. – Kiedyś siostry usłyszały jak mówiła Jezusowi w kaplicy: „Żebyś mnie tylko nie zrobił starą i brzydką!”.
Gdy złamała nogę pogroziła laską w stronę obrazu Matki Bożej i powiedziała: „Jak Tyś Syna wychowała? Zobacz, do czego dopuścił”. Gdy mniszki w ciszy przygotowywały się do wspólnej modlitwy, usłyszały głośne stąpanie. Weszła siostra Rozariana. Na środku kaplicy stuknęła laską w podłogę i zawołała: „Jezu, jestem! Rozariana przyszła! Rozmawiaj ze mną!”. Siostry z trudem powstrzymywały śmiech.
– Ona z Bogiem załatwiła mnóstwo ważnych interesów. Prawdziwa Żydówka – śmieją się mniszki. – Miała niesamowity kontakt z niebem. Potrafi ła spojrzeć w oczy małżonków i powiedzieć: „Będzie dziecko” albo „Nie będzie dziecka”. Ba, często od razu mówiła nawet, czy będzie chłopiec czy dziewczynka. Wymodliła całe tabuny dzieci. Pozostały dziesiątki listów szczęśliwych rodziców, którym urodziły się dzieci w sytuacjach „medycznie” beznadziejnych. Siostra Rozariana wymodliła dosłownie całe przedszkola.
Kiedy wspólnota Brata Efraima nie miała domu, napisała list do św. Józefa
fot. ARCHIWUM GN
Pyszna pizza
Zapachniało pizzą. Przy stoliku w małej restauracji we francuskim Montpellier siedziały dwa młode małżeństwa. – A gdybyśmy tak żyli razem, we wspólnocie? – powiedział ktoś. Myśl wydawała się szalona, ale młodzi podchwycili ją. Zamieszkali razem. Nikt nie przypuszczał, że to początek jednej z największych i najbardziej niezwykłych wspólnot odnowy Kościoła.
Pierwszy dom Wspólnota Błogosławieństw otrzymała pisząc list do... świętego Józefa. Nie mieli pieniędzy na zakup zrujnowanego klasztoru w Cordes. Zaufali Opatrzności. – Odwiedziła nas siostra Teresa – opowiada Brat Efraim. – Powiedziałem jej o moich kłopotach a zakonnica zaczęła opowiadać: „W 1901 roku mianowano urzędowego likwidatora naszego klasztoru. Siostry spakowały się i przygnębione oczekiwały eksmisji.
Ówczesna przełożona pewnej nocy, we śnie ujrzała najpierw klasztor w Cordes a potem pojawiła się Najświętsza Maryja Panna i powiedziała: Nie bój się niczego, wyprawię do ciebie mojego posłańca. Rano zadzwonił dzwonek u drzwi. W otwartych drzwiach stał człowiek, o którym mówiła Maryja. – Jestem adwokatem z Castres – przedstawił się. – Dowiedziałem się o waszych kłopotach i przychodzę bronić waszych interesów.
Adwokat wszczął proces i wygrał go!". – To, co nastąpiło potem może się wydać niewiarygodne – uśmiecha się Brat Efraim, założyciel Wspólnoty Błogosławieństw. – Zjawił się u nas mężczyzna z czarną aktówką, który wygłosił identyczne słowa jak wtedy u sióstr w 1901 roku: „Jestem adwokatem z Castres. Dowiedziałem się o waszych kłopotach i przychodzę bronić waszych interesów”. Dziś tysiące ludzi w domach Wspólnoty Błogosławieństw rozsianych po całym świecie każdego roku, 25 maja wieczorem, w rocznicę założenia wspólnoty, zajadają... pizzę.
Matka Teresa z Kalkuty dostała trzy dni czasu na załatwienie z Panem Jezusem zawieszenia broni w Bośni
fot. BETTMANN/CORBIS
Zawieszona broń
Czy Matka zgłupiała? Trwa wojna. Po co się tam pchać? – warknął zniecierpliwiony komendant. – Bo tam są dzieci! – upierała się Matka Teresa z Kalkuty. Matka Teresa znalazła się w byłej Jugosławii.
Gdy dowiedziała się, że po drugiej stronie linii frontu znajduje się duża grupa małych dzieci, po długiej modlitwie postanowiła pójść do komendanta wojska i prosić o pozwolenie przeprowadzenia ich do swojego klasztoru.
Nad miastem krążyły samoloty, bomby zabijały niewinnych ludzi, dochodziło do gwałtów i rabunków, a ta niepozorna kobieta twierdziła, że przejdzie samiuteńka linię demarkacyjną, czyli strefę odgraniczającą miasto od walczących wojsk.
Co więcej, miała czelność twierdzić, że wróci z maluchami z powrotem! Komendant z kpiną rzucił na odchodnym: „Jeśli siostra sprawi, że za trzy dni podpiszemy zawieszenie broni, droga wolna. Dzieci są wasze!”.
– Dobrze, Jezusowi bardzo na nich zależy, więc za trzy dni jesteśmy umówieni – odparła rezolutnie Matka Teresa. Po trzech dniach gromadka uśmiechniętych dziewczynek i chłopców raźno maszerowała przez zoraną bombami bośniacką ziemię.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.