Nie był supermanem i nie chciałaby, żeby tak go zapamiętano. Był takim samym dzieckiem jak inni.
12 marca poświęcono teren, na którym powstaje kościół pod wezwaniem św. Carla Acutisa
Santuarios de Argentina
Dopiero po jego śmierci wiele spraw i wydarzeń stało się jasne… – mówi Antonia Salzano Acutis, mama Carla Acutisa. – Droga, którą wybrał mój syn, jest dostępna dla każdego – przekonuje i opowiada, jak to jest być mamą świętego nastolatka.
Całusy dla Dzieciątka
Urodził się w Londynie 3 maja 1991 roku. Wtedy pracowali tam jego rodzice, Andrea i Antonina. Kiedy Carlo miał 5 miesięcy, rodzina wróciła do Mediolanu. – Carlo od najmłodszych lat miał wyjątkową relację z Bogiem – wspomina mama. – Ja nie byłam zbyt pobożna – przyznaje. – Do kościoła chodziłam przy okazji czyjegoś ślubu, Pierwszej Komunii czy bierzmowania. Podstaw wiary nauczyła go Beata, opiekunka z Polski. Pamiętam, kiedy przekroczyła próg naszego domu, miała przy sobie woreczek pełen obrazków Matki Bożej Częstochowskiej. To ona nauczyła też Carla odmawiać Różaniec – opowiada. – Razem z Beatą chodził na Mszę św. i było mu przykro, że nie może przystąpić do Komunii. Niania zabierała go do pobliskich kościołów, żeby mógł przynajmniej przywitać się z Jezusem. Potem mnie o to prosił. Podczas spacerów lubił zrywać polne kwiaty, które zanosił Matce Bożej. Gdy był starszy, mówił że Maryja jest jedyną kobietą w jego życiu – wspomina mama, podkreślając, że Carlo od dziecka interesował się historią Jezusa i godzinami zaczytywał się w ilustrowanym wydaniu Biblii, którą dostał od dziadków. Z pasją poznawał także życie świętych. Carlo nie przestawał mnie zadziwiać. Patrzyłam, jak zapala świece i modli się u stóp krzyża. W domu przyłapywałam go na tym, że przesyła całusy figurce Praskiego Dzieciątka Jezus.
Plan na życie
W wieku 7 lat Carlo przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej. Tuż po przyjęciu sakramentu, zanotował: „Trwać w jedności z Jezusem – oto mój plan na życie”. Codziennie uczestniczył we Mszy św., odmawiał Różaniec i co tydzień się spowiadał. „Im częściej przyjmujemy Eucharystię, tym bardziej upodabniamy się do Jezusa i już tutaj na ziemi doświadczamy raju” – zanotował. „Eucharystia jest moją autostradą do nieba” – powtarzał i dziwiło go, dlaczego ludzie potrafią w kilometrowych kolejkach godzinami stać, by zdobyć bilet na koncert lub film, a nikt nie ustawia się w takich kolejkach do Chrystusa w Eucharystii.
Przed każdą spowiedzią Carlo wyznaczał sobie jakiś cel, wyraźnie i konkretnie określał, co chce w sobie zmienić. – Pragnął bardziej kochać Boga i innych, poczynając od rodziców. Chciał mieć coraz lepsze relacje z kolegami i z nauczycielami – wspomina mama. – Sumiennie przykładał się do nauki. Nie chciał marnować czasu na rzeczy, które nie podobają się Panu. Prosił zaprzyjaźnione siostry klauzurowe, by modlitwą pomogły mu zostać świętym. Prosił też Anioła Stróża, by mu pomógł przezwyciężać najgorsze wady.
Zarażeni przez Carla
Swoim życiem kilkuletni Carlo pociągał innych do wiary. Rajesh Mohur, opiekun Carla, był hinduistą. Chłopiec często mu powtarzał, że byłby szczęśliwszy, gdyby zbliżył się do Jezusa. Czytał mu Biblię, Katechizm Kościoła Katolickiego, opowiadał o życiu świętych. „Katechizm znał niemal na pamięć i umiał mówić o nim tak, że w końcu uwierzyłem w moc sakramentów i przyjąłem chrzest. Carlo zaraził mnie swoją niezachwianą wiarą i taką czystością” – przyznał Rajesh. Kilka lat później do Mediolanu przyjechała mama Rajesha. Carlo zaprosił ją na Mszę św. – kobieta nic nie zrozumiała. Potem opowiadał jej o objawieniach w Lourdes i tak bardzo ją zaciekawił, że chciała tam pojechać. Spędziła tydzień w sanktuarium. Po powrocie poprosiła o… chrzest. – To było niesamowite, Carlo nawrócił mnie i moją mamę – mówi Rajesh Mohur.
Ławica delfinów
Już za życia Carlo potrafił wyprosić wiele za wstawiennictwem Matki Bożej Pompejańskiej. – Pamiętam, kiedyś zaczął modlić się za kobietę, którą zatrudniliśmy do pomocy przy pracach domowych – wspomina mama. – Jej mąż pił alkohol i był agresywny. Wkrótce zdarzył się cud: tamten człowiek przestał się upijać. Wielu dzięki jego modlitwie wróciło do zdrowia, wielu się nawróciło.
Carlo od najmłodszych lat rozmawiał z Bogiem jak z przyjacielem. – Kiedyś na wakacjach prosił Jezusa, by przed powrotem do domu mógł zobaczyć delfiny – opowiada mama. – Kiedy wypłynęliśmy łodzią na morze, otoczyła nas ławica delfinów. To było niezwykłe. Dziadek powiedział, że w całym swoim życiu nie widział czegoś podobnego. Gdy dzisiaj o tym myślę, dochodzę do wniosku, że to też był znak szczególnej łaski Pana Boga.
Hamburger w McDonaldzie
Rodzice Carla kupili dom w Asyżu, gdzie często spędzali rodzinne wakacje. – Mój syn kochał to miasto – przyznaje mama. – Lubił przebywać tam, gdzie kiedyś przebywał św. Franciszek. Szukał ciszy. Nie uciekał od świata, ale szukał miejsc, gdzie mógł wsłuchiwać się w głos Pana Boga – wyjaśnia. – Kochał św. Franciszka, on był dla mojego syna wzorem dobroci dla najuboższych. W Asyżu w sercu Carla pojawiły się pomysły pomagania potrzebującym. Mówił, że nie żyjemy tylko dla siebie...
Gdy miał 5 lat, wszystkie oszczędności ze skarbonki oddał biednym dzieciom. Za kieszonkowe kupował bezdomnym śpiwory, koce i termosy. Czasem oddawał też swoje ubrania. Pomagał również w jadłodajni u kapucynów, siedział przy chorych, rozmawiał z nimi, czytał im.
– Carlo twierdził, że gdy dorośnie, otworzy ośrodek dla bezdomnych, gdzie każdy miałby swój kąt i szafkę na swoje rzeczy. Wspierał nawet muzułmanów, którzy nie mieli pracy. Nie raz zdarzało nam się zaprosić ich do McDonalda na hamburgera – wspomina mama Antonina. – Pamiętam, jak w nocy z 3 na 4 października śniło mi się, że jestem w kościele. Był tam też św. Franciszek z Asyżu. Na sklepieniu ujrzałam twarz mojego syna. Święty Franciszek powiedział, że Carlo stanie się bardzo ważną postacią dla Kościoła. Wkrótce się obudziłam.
Odważnie pod prąd
Bardzo interesowała go informatyka. Jako 9-latek czytał teksty informatyczne przeznaczone dla studentów! Tworzył witryny i strony internetowe. – Przygotowywał prezentacje i wrzucał je do sieci. Jedna z nich, poświęcona cudom eucharystycznym, zdobyła uznanie na całym świecie – wspomina mama. – Lubił też filmy, komiksy, grał w piłkę nożną i popularne gry komputerowe, które były jego pasją, ale Carlo postanowił, że nie będzie grał więcej niż godzinę tygodniowo.
W szkole był lubiany. Zawsze pomocny, stający w obronie słabszych, miał sporo kolegów. Chodził do klasy o profilu humanistycznym w Instytucie Leona XIII w Mediolanie. – Podczas jednej z lekcji wywiązała się ożywiona dyskusja o aborcji i mój syn, jako jedyny w całej klasie, sprzeciwił się zabijaniu nienarodzonych dzieci – wspomina mama. – Nie bał się iść pod prąd, potrafił zdecydowanie bronić swoich racji, choć nie narzucał własnego zdania. Mimo że wyróżniał się wśród kolegów, którzy czasem zażywali narkotyki i pili alkohol, nigdy z niego nie żartowano. Często prosił siostry zakonne o modlitwę w intencji kolegów.
Babciu, jestem w niebie!
Pewnego dnia, wracając ze szkoły, źle się poczuł. Rodzice myśleli, że to grypa albo kolejne problemy z gardłem, które miał od dziecka. Ale było coraz gorzej. Lekarze postawili diagnozę: białaczka. Mimo takiej diagnozy Carlo nie wpadł w przerażenie. – Był nieuleczalnym optymistą i to nam się udzielało – przyznaje mama.
Jego serce zatrzymało się 12 października 2006 r. Kiedy pani Antonia poszła do babci z tą wiadomością, babcia odparła, że już o tym wie od… Carla. „Babciu, jestem w niebie, wśród aniołów. Jest mi tutaj bardzo dobrze. Nie płacz, bo ja zawsze będę obok” – miał jej powiedzieć wnuk.
Po śmierci Carlo wiele razy ukazywał się we śnie zaprzyjaźnionym kapłanom, zapewniając o swoim szczęściu w niebie. Mama zastanawiając się, czy syn jest w niebie, u boku Jezusa, usłyszała w sercu proste słowa: „Carlo jest w raju, niech to ci wystarczy”.
Ciało Carla spoczęło na łóżku w jego pokoju w Mediolanie. Wieść o śmierci obiegła całą dzielnicę, dotarła do szkoły, znajomych i przyjaciół. Przez dom przewinęło się wiele osób – także niewierzących, którzy przyszli pożegnać Carla. – Widziałam ich rozpacz i niepokój, rozumiałam ich, bo zanim urodził się Carlo, nie byłam wierzącą osobą – opowiada mama. – Urodziłam się i wychowałam w centrum Rzymu. Rodzice zapisali mnie do szkoły prowadzonej przez zakonnice. Tam zdobyłam podstawowe wiadomości z religii i nauczyłam się kilku modlitw. Tyle. Podobnie jak wielu moich rówieśników nie przywiązywałam wagi do życia z Bogiem. Dopiero dzięki Carlowi nauczyłam się spoglądać ku niebu – wspomina.
Cuda przy trumnie
W dniu pogrzebu świątynia pękała w szwach. Przyszli koledzy ze szkoły i ci, którym na co dzień Carlo pomagał: żebracy, bezdomni, cudzoziemcy. Już wtedy wydarzyły się pierwsze cuda. Pewna kobieta, która chorowała na raka piersi, ale jeszcze nie zaczęła chemioterapii, poprosiła Carla o pomoc i odzyskała zdrowie. Podobnie pewna kobieta, która przyjechała na pogrzeb z Rzymu, prosiła by otrzymała dar życia, by mogła zostać mamą. 9 miesięcy później przyszła na świat piękna dziewczynka. – Ludzie prosili mojego syna o wstawiennictwo. Carlo obiecał mi, że będzie mnie z nieba wspierał i tak jest. Pomaga mi od dnia pogrzebu – mówi mama.
Ciało Carla spoczywa w Asyżu. Wiele razy mówił, że w żadnym miejscu na świecie nie czuł się tak szczęśliwy i tam też chciał być pochowany.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.