Świniobicie, gazdowska muzyka i tańce na urodzaj. Ciemne ubrania, post o wodzie i morzanny w domu.
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Od święta Trzech Króli do wtorku przed Środą Popielcową trwa karnawał, czyli tańce i zabawy. Czym ten czas zabawy i następujący po nim okres Wielkiego Postu były dla górali beskidzkich? Co należało wtedy robić, a czego unikać – wyjaśnia pani Małgorzata Kiereś, etnograf, badaczka Śląska Cieszyńskiego i wieloletnia kierowniczka Muzeum Beskidzkiego w Wiśle.
Mięsopust
Pierwsza rzecz – najważniejsza – u górali beskidzkich czas między Trzema Królami a Środą Popielcową nigdy nie był nazywany karnawałem. To był mięsopust, czyli okres, kiedy bez ograniczeń, do woli, do ostatku można było jeść mięso. Poza tym zima dla górali z Istebnej była okazją do tzw. świniobicia. Niekiedy robiło się je przed świętami Bożego Narodzenia, a niekiedy właśnie przed ostatkami, czyli na koniec karnawału.
Bardzo ważne i charakterystyczne u górali istebniańskich w mięsopuście były tzw. gazdowskie muzyki. Bardzo bogaci gazdowie urządzali „muzyki”, czyli rodzaj zabawy, na którą gazda zapraszał wszystkich, którzy mu w ciągu roku pomagali w polu. Kiedy gazda zabijał świnię, to przede wszystkim po to, by podziękować ludziom, bo pola w górach miał sporo i sam nie dałby rady tego obrobić. Potrzebował pomocy sąsiadów.
Gazdowska muzyka to był czas do tworzenia nowych więzi wśród górali, okazja, by się nacieszyć, bo za 2–3 miesiące czekało ich pół roku bardzo ciężkiej pracy w polu. W większości wykonywanej ręcznie, często w pocie czoła, rękami owiniętymi warkoczem żył i paciorkami różańca. Mięsopust kończył się w ostatki bardzo hucznym zamknięciem.
Post w oczach
Ostatki zapowiadał tłusty czwartek. Na ten dzień trzeba było nasmażyć kreplików, czyli pączków. Potem – od niedzieli do wtorku – trwały ostatki. Kobiety tańczyły tańce na urodzaj. Wysoko podskakiwały, żeby tak wysoko wyrosły plony. Z biegiem lat, już po wojnie, różne stowarzyszenia, koła gospodyń wiejskich, straż pożarna zaczęły organizować bale z kotylionami, często grały też orkiestry dęte.
O północy z wtorku na środę w karczmach i gospodach milkła muzyka i zapadała wielka cisza. Zaczynał się Wielki Post, widoczny nawet w oczach górali z Istebnej. Obowiązywała też wtedy całkowita zmiana koloru ubrań. Nie było innej możliwości, żeby w czasie postu założyć coś, co nie jest ćmawe, czyli ciemne. Zmiana kolorystyki była zewnętrznym znakiem pokory względem czasu, który w roku liturgicznym jest całkiem inny. Dom też przypominał o Wielkim Poście. Podstawą była po prostu… cisza. To był znak pokory względem największych wydarzeń, jakimi są śmierć i zmartwychwstanie Pana Jezusa. W Wielkim Poście śpiewało się pieśni pasyjne, w piątek obowiązkowo każdy uczestniczył w Drodze Krzyżowej. To dla górali było bardzo ważne nabożeństwo. Poza tym jeszcze rekolekcje. „Dobrze, że są rekolekcje”, „Chwała Bogu, że będą rekolekcje” – powtarzali. To pokazuje, jak bardzo górale tego potrzebowali.
Morzanny
W czasie całego 40-dniowego postu jedli skromnie, a w środę i w piątek pościli o wodzie. W środy były specjalne nabożeństwa przebłagalne za grzechy. Górale w kościele gromadzili się też na 40-godzinnych adoracjach. Były też modlitwy do Matki Boskiej Bolesnej. W Wielkim Tygodniu wybierali się na dróżki do Kalwarii Zebrzydowskiej.
Ciekawym elementem postu istebniańskiego były morzanny. Były to dziewczyny z biedniejszych domów, które na początku Wielkiego Tygodnia – w poniedziałek, wtorek i środę – odwiedzały domy górali. Miały ze sobą lalkę, śpiewały pieśń pasyjną, modliły się i wierzyły, że do domów, gdzie nie było dzieci, przyjdzie nowe życie. Śpiew o męce Pana Jezusa przypominał o najbardziej bolesnym wydarzeniu Wielkiego Tygodnia. Morzanny dostawały jajka, które potem sprzedawano, a za zebrane pieniądze kupowano np. zeszyty.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.