Pracował w policji, w Centralnym Biurze Śledczym, był wykładowcą i komentatorem w różnych telewizjach. Jest ojcem, mężem i… ministrantem od… 50 lat.
Ministrant Wrona przy ołtarzu służy już 50 lat
Waldemar Deska /PAP
Mieszka w Częstochowie. Jako jeden z pierwszych w Polsce pan Jacek Wrona służył przy ołtarzu w mundurze. – Nigdy się tego nie wstydziłem – przyznaje. – Służyłem w Krakowie w czasie studiów, w Szczytnie, gdzie byłem wykładowcą, w Rzymie, w bazylice św. Piotra, w Niemczech, w Austrii, w Anglii… – wymienia. Służy prawie zawsze, kiedy jest w kościele.
Z żoną i synami
Pan Jacek jest mężem pani Asi, tatą sześciorga dzieci: 4 córek (Dominika, Wiktoria, Gloria Maria, Faustyna) i 2 synów (Maksymilian, Franciszek Karol). Jakiś czas temu cały świat dowiedział się o cudzie wymodlonym dla trzeciej córki. Gloria Maria żyje dzięki wstawiennictwu świętego papieża z Polski, Jana Pawła II. – Za jego przyczyną, papież nie był jeszcze błogosławionym, o zdrowie dla naszej córeczki modliła się Asia – opowiada pan Jacek. – Jeszcze przed urodzeniem, w czasie badań okazało się, że dziecko ma nierozwinięte nerki, wylewy krwi do mózgu, dziury w serduszku i inne wady. Potem jeszcze dowiedzieliśmy się, że zagrożone jest też życie jej mamy. Gloria przyszła na świat przez cesarskie cięcie i wbrew temu, co przewidywali lekarze, przeżyła. I ona, i mama – uśmiecha się pan Jacek.
Gloria Maria jest dziś dorosła i całkowicie zdrowa. – Jan Paweł II zawsze powtarzał, jak ważne są wiara i rozum – przypomina. – Trafiliśmy idealnie: na silną wiarę mojej żony i na najlepszych lekarzy.
Pan Jacek prawie codziennie służy do Mszy św. na Jasnej Górze. – Asia jest tam lektorką, a ja ministrantem – uśmiecha się. W niedziele w swojej parafii czytają słowo Boże. Ministrantami są dwaj synowie Wronów. Maks, zawodowo trenuje boks, a Franek gra na gitarze i ma jeszcze jedną pasję. Razem z tatą jeździ po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i zbiera skamieliny. Ma ich już ponad 3 tysiące. Wśród nich są zęby rekina, rybki, ślimaki, jeżowce…
Obecnie, jako emeryt i rencista, pan Jacek w telewizji Republika nadal komentuje aktualne wydarzenia, pisze książki, artykuły, zajmuje się szkoleniami, działalnością społeczną i antynarkotykową.
Ważne zadanie
Pierwszą parafią, w której służył ministrant-jubilat był kościół św. Kazimierza w Częstochowie na… cmentarzu. – Bo nasz kościół był najpierw kaplicą cmentarną – wyjaśnia pan Jacek. – Ministrantów było tam wtedy bardzo dużo, około stu. Na niedzielnej Mszy służyło nas nawet dwudziestu. Starałem się być w kościele prawie codziennie – opowiada. – Rano, jeszcze przed szkołą, biegłem na Mszę. Nasz ksiądz pozwalał ministrantom robić wszystko, co do nich należało. Wychodził z założenia, że skoro ministranci są, to niech robią swoje – śmieje się pan Jacek. – To było bardzo fajne, czuliśmy się ważni…
Pan Jacek dzieli posługę przy ołtarzu na trzy sfery. – Pierwsza to posługa techniczno-dynamiczna – wyjaśnia. – Ministrant dzwoni dzwonkiem, przynosi ampułki, rozkłada kielich, czyta, śpiewa, uczestniczy w puryfikacji. Drugi poziom to sfera emocjonalna. Ministrant uczestnicząc we Mszy św., bierze udział w najważniejszym wydarzeniu w życiu katolika. Dla mnie to zawsze duże przeżycie – przyznaje pan Wrona. – Trzecia to sfera duchowa. Ministrant jest najbliżej ołtarza, blisko największej tajemnicy. A na Jasnej Górze jeszcze zdarza się, że ojcowie paulini ministrantom udzielają Komunii pod dwiema postaciami. Przeżywam to bardzo mocno…
Był, jest i będzie
W rodzinie pana Jacka bycie ministrantem to już tradycja. – Ministrantem był mój ojciec. Jestem ja i są moi synowie – wymienia. – Jeśli młodzi chłopcy nie służą, to dla nich wielka szkoda. Większość moich kolegów była ministrantami. I bardzo miło to wspominamy. Z tamtego czasu znam na pamięć całą Mszę po łacinie. Teraz mi się to przydaje, bo często chodzę na Jasną Górę na taką Eucharystię.
Pan Jacek chciał nawet zostać zakonnikiem. – Kiedyś oczywistym było, że ministrant w przyszłości będzie interesował się seminarium – wyjaśnia. – Z moim przyjacielem Jarkiem prawie codziennie rano byliśmy na Mszy. To było dla nas naturalne. Kiedyś chłopaków dzieliło się na 3 grupy: na tych, którzy są, którzy będą i którzy byli ministrantami – uśmiecha się pan Wrona. – A jeśli ktoś nie był ministrantem, to był dziwakiem. Teraz jest odwrotnie. Przyznanie się do wiary staje się wyzwaniem. U nas nie wiąże się to z oddaniem życia, ale z pewnym wykluczeniem na pewno. Chłopak, który nie był ministrantem, dużo stracił. Służba przy ołtarzu to wyjątkowa przygoda – dodaje. – Nie wiem, ile mi jeszcze Pan Bóg zostawił życia, ale jeśli tylko będę mógł, będę służył przy ołtarzu. Nawet się nad tym nie zastanawiam, to tak mocno we mnie wrosło. To jeden z elementów mojego życia, podobnie jak oddychanie czy jedzenie, to naprawdę piękna rzecz…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.