Dobry znak

Gabriela Szulik

|

Mały Gość 2/2025

publikacja 24.01.2025 10:42

Kamila miała dziwny sen. Widziała chłopca stojącego na czele grupy. Każdy miał na piersi czerwony krzyż. „To zły znak” – myślała. „Czy mój syn będzie przywódcą bandytów?…”.

O Kamilu de Lellis mówiono, że za dobre serce i wielką miłość do chorych od razu pójdzie do nieba O Kamilu de Lellis mówiono, że za dobre serce i wielką miłość do chorych od razu pójdzie do nieba
Facebook.com/camillodelellis.org

W Bucchianico – niewielkim miasteczku we wschodnich Włoszech, blisko Adriatyku – w rodzinie Kamili i Jana de Lellis 25 maja 1550 roku przyszedł na świat chłopiec. Pewnie po mamie otrzymał imię Kamil.

Jego tata był żołnierzem, mama zajmowała się domem. Oboje znani w okolicy jako dobrzy i pobożni ludzie, byli bardzo szanowani. Jej radość z narodzin zdrowego, długo oczekiwanego dziecka mieszała się jednak z niepokojem, bo jeszcze przed jego urodzeniem Kamila miała dziwny sen. Widziała chłopca stojącego na czele grupy rówieśników. Każdy miał na piersi czerwony krzyż. „To zły znak” – myślała. „Takim krzyżem znaczono przestępców skazanych na śmierć. Czy mój syn będzie przywódcą bandytów?…”.

Nowe pragnienie

Chłopiec dorastał i początkowo wydawało się nawet, że przeczucia nie myliły mamy, bo Kamil nie należał do spokojnych, ułożonych, grzecznych dzieci. Martwiła się. Nie doczekała jednak dorosłego życia syna. Zmarła, gdy Kamil miał 13 lat.

Cztery lata później razem z tatą nastolatek wyruszył na wojnę z Turkami. Śmiertelna choroba taty przerwała jednak plany wspólnego wojowania. Kamil został sam.

Ale wojsko wciąż go pociągało. Był silnym, bardzo wysokim, prawie 20-letnim mężczyzną. Umiał walczyć, z pasjami grał w karty i kości i nie bardzo liczył się z drugim człowiekiem. Był wtedy bardzo daleko od Pana Boga. Któregoś dnia przegrał wszystko, nawet swój szlachecki tytuł. Nie miał nic. Żeby przeżyć, musiał żebrać. Gdy przed kościołem kapucynów prosił o pomoc, jeden z zakonników zaproponował mu pracę. Zgodził się. Miał już dość takiego życia.

Ludzie służący Panu Bogu, radośni, otwarci, życzliwi, zrobili na nim wielkie wrażenie. Mało tego, w Kamilu obudziło się nowe pragnienie. Chciał żyć tak jak oni.

Dziwna rana

Dołączył do kapucynów. A oni dość szybko poznali, że Kamil jest inny, że jest w nim coś więcej… Tymczasem niespodziewanie, od ostrego sukna noszonego habitu, odnowiła się byłemu żołnierzowi rana na nodze. W czasie jednej z wypraw wojennych był poważnie raniony. Leczył się nawet wtedy w Rzymie w szpitalu św. Jakuba. Teraz musiał tam wrócić, jak się okazało, na długie cztery lata. Rana była tak poważna, że dokuczała mu do końca życia.

Rzymski szpital stał się niemal domem Kamila, a chorzy byli jak rodzina. Opiekował się słabszymi od siebie, przejęty ich cierpieniem cierpliwie pomagał chorym i pielęgniarzom. Coraz częściej myślał, że może to jest jego powołanie, może tym powinien zajmować się w życiu.

Znalazł nawet kilku chętnych, którzy razem z nim, bez wynagrodzenia, pomagali w szpitalu. To był początek stowarzyszenia dla pielęgnowania chorych. W małym szpitalnym pokoiku spotykali się rano i dzień zaczynali od wspólnej modlitwy. Potem szli do chorych. W nocy też zawsze ktoś miał dyżur, gdyby potrzebna była pomoc.

Co dziwne, dyrektor szpitala nie był zachwycony pracą Kamila. Nie rozumiał jego wielkiego poświęcenia chorym, bał się nowych porządków i kazał całej grupie opuścić szpital.

Spełniony sen

Wyrzucony, miał tylko krzyż, który zerwano ze ściany szpitalnego pokoiku. Kamil, niemal załamany, przytulił go mocno i wtedy usłyszał: „Dlaczego się martwisz? Idź naprzód! Ja będę z tobą. To przecież Moje dzieło, nie twoje”. Od tej chwili już nic nie mogło go zatrzymać. Dziesiątki razy przemierzał Włochy. Był w wielkich miastach i maleńkich wioskach – wszędzie tam szukał chorych, szczególnie cierpiących w samotności, opuszczonych, bezdomnych.

Razem ze swoimi towarzyszami zamieszkał w niewielkim domu przy kościele św. Marii Magdaleny. Bardzo szybko dom stał się w Rzymie znanym punktem wśród ubogich. Każdy, o każdej porze mógł tu przyjść i otrzymywał pomoc. Opowiadano o nich przedziwne historie. Szli tam, gdzie nikt nie chciał chodzić. Nie straszne im były epidemie, nieuleczalne choroby i inne niebezpieczeństwa. Na czele każdej akcji stał sam Kamil. Umierających niósł do szpitala na własnych ramionach. Przez okno wchodził do domów, gdy w środku zamknięty chory potrzebował pomocy.

Kamilianie

Kamil postanowił zostać księdzem. Miał już wtedy ponad trzydzieści lat. Chciał dbać nie tylko o ciała chorych, ale i o ich dusze. Gdy przyjął święcenia kapłańskie, papież Sykstus V zatwierdził Stowarzyszenie Sług Chorych i pozwolił im nosić czarne habity z czerwonym krzyżem na piersi, jako znak miłości Chrystusa. Rok później kolejny papież, Grzegorz XIV, zatwierdził Zakon Kleryków Regularnych Posługujących Chorym, zwanych dziś kamilianami. Gdyby żyła mama Kamila, zrozumiałaby swój sen. Jej dziecko stanęło na czele niezwykłej grupy ludzi z czerwonymi krzyżami na piersi.

Kamil przez 28 lat opiekował się chorymi w szpitalu. Wycieńczony pracą ponad siły i różnymi chorobami roku zmarł w Rzymie 14 lipca 1614 roku.

W zeszłym roku minęło 440 lat od powstania zakonu kamilianów, a w tym roku zakonnicy obchodzą jubileusz – 450 lat temu nawrócił się ich założyciel, św. Kamil de Lellis, patron chorych, personelu medycznego i szpitali.

 

Kamilianie w Polsce

Do Polski trzej kamilianie przybyli 120 lat temu, dokładnie w 1905 roku. W Miechowicach koło Bytomia zamieszkali, otworzyli swój pierwszy polski dom zakonny i myśleli o zbudowaniu ośrodka z prawdziwego zdarzenia, gdzie byłyby kościół, klasztor i szpital, gdzie mogliby przyjmować chorych i im służyć. I już dwa lata później w Tarnowskich Górach zakończono budowę Lecznicy św. Jana Chrzciciela. Leczono tam nałogowych alkoholików, a przez pewien czas także chorych umysłowo. Drugi, dużo większy ośrodek powstał w Zabrzu. Tam opiekę znaleźli przede wszystkim ludzie starsi. Oprócz tego, że im pomagano, przyjmowano też chętnych mężczyzn do zakonu. Niestety pięć lat po wojnie, kiedy rządzący wtedy komuniści odebrali kamilianom szpitale, zakonnicy zaczęli służyć jak inni księża. W parafiach, gdzie pracowali (Tarnowskie Góry, Zabrze, Biała Prudnicka, Taciszów), odwiedzali chorych w ich domach.

Teraz kamilianie prowadzą w Polsce domy pomocy społecznej dla dzieci i dorosłych upośledzonych umysłowo, dla nieuleczalnie chorych, zakłady opiekuńczo-lecznicze, ośrodki dla narkomanów, nosicieli wirusa HIV i chorych na AIDS. Obecnie zakonnicy z czerwonym krzyżem na piersi pracują też jako kapelani w szpitalach, opiekują się bezdomnymi i chorymi w domach prywatnych, szczególnie umierającymi.

Polscy kamilianie pracują również m.in. na Madagaskarze w szpitalu, prowadzą aptekę i służą chorym w wiosce trędowatych.

Z zakonu kamiliańskiego powstało też zgromadzenie żeńskie – Córki św. Kamila. Oprócz trzech ślubów, jakie składają wszyscy zakonnicy (posłuszeństwa, czystości i ubóstwa), kamilianki i kamilianie ślubują jeszcze, że będą chorym służyć z narażeniem życia. W Polsce siostry kamilianki mają jeden dom, w Opolu-Sławicach.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.