Czasem mam tak, że tak cieszę się czyimś szczęściem, że ciągle o nim myślę, albo jeśli komuś dzieje się krzywda, to cały czas mam w głowie jego problemy. Oddaję to Panu Bogu, ale i tak o tym cały czas myślę. Przeszkadza mi to nawet w modlitwie. Co z tym zrobić? Czy Pan Bóg chce, żebym się aż tak przejmowała? Nastolatka
Droga Nastolatko!
Myślę sobie, że to, co czujesz jest jak najbardziej OK. Dobrze, jeśli przejmujemy się innymi, zwłaszcza gdy potrafimy cieszyć się cudzym szczęściem lub przejmować cudzą krzywdą. To świadczy o zdolności do empatii, czyli umiejętności wczuwania się w to, co przeżywają inni ludzie. Dziś, jak sądzę, częstszym problemem bywa raczej obojętność niż nadmiar wrażliwości. Oczywiście, empatia powinna mieć swoje granice. Dobrze, jeśli przejmujemy się losem innych, ale najpierw zawsze ponosimy odpowiedzialność za swoje życie. Umiar we wczuwaniu się w położenie innych też jest potrzebny. Tym bardziej, jeśli mamy komuś skutecznie pomóc.
Lekarz nie może się roztkliwiać nad bólem pacjenta, tylko musi podać mu lek czy zastosować właściwą terapię. Ksiądz na pogrzebie musi opanować własne emocje, aby godnie odprawić nabożeństwo. Nauczyciel musi rozumieć trudności ucznia, ale nie może zrezygnować z wymagań w imię współczucia. Musi czasem postawić jedynkę. Przypomina mi się ewangeliczna scena wskrzeszenia Łazarza. Ewangelista Jan napisał, że Jezus zapłakał nad grobem Łazarza. Wiersz wcześniej czytamy: „Gdy więc Jezus ujrzał, jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił…”. To mnie zastanawia. Wydaje się, że Pan Jezus zapłakał wtedy, gdy zobaczył płaczącą Marię i innych przyjaciół Łazarza. Mógłby ktoś pomyśleć, po co te łzy. Przecież Jezus wiedział, że za chwilę wskrzesi Łazarza, czyli pokaże swą moc, więc po co płakać. A jednak jest w tym sens. Jezus pokazał, że jako człowiek i jako Bóg jest kimś wrażliwym, widzi nasz ból. Jest tu ukryte pouczenie, że zanim zaczniemy pomagać, musimy wejść w położenie drugiego, wczuć się i okazać solidarność. Jezus płakał razem z Marią. To bardzo ważne. I bardzo à propos pytania, na które próbuję odpowiedzieć.
Wrażliwość na emocje innych to piękna ludzka cecha, której nie należy się wstydzić. Ludzie wrażliwi na ogół więcej cierpią, ale warto płacić taką cenę. Druga strona medalu jest taka, że należy uczyć się panowania nad swoimi emocjami, nie w tym sensie, żeby je jakoś sztucznie tłumić, ale zachować wobec nich wolność. Jezus zapłakał, a potem modlił się o wskrzeszenie Łazarza, czyli przeszedł od emocji do działania.
Nasze współodczuwanie z innymi powinno prowadzić np. do tego, że za nich się modlę. Zamieniam wtedy moją troskę w modlitwę. Jeśli mogę pomóc, to przechodzę do działania. Jeśli natomiast chodzi o współprzeżywanie radości, to warto ją wyrazić, czyli powiedzieć komuś, że coś wspaniale zrobił czy powiedział, pogratulować sukcesu lub powiedzieć po prostu: „Cieszę się twoją radością”.
Uczucia, które potrafimy nazwać i wypowiedzieć, tracą nad nami władzę. Przestają zaprzątać nadmiernie naszą uwagę, możemy iść dalej.
Tak, bez wątpienia Pan Bóg chce, abyśmy się przejmowali bliźnimi, ale w mądry sposób, czyli by nie koncentrować się na samych emocjach, ale zamieniać je w modlitwę, w pomoc, we wspólną radość, a ostatecznie w przyjaźń.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.