publikacja 22.03.2023 11:34
Dają swój czas, swoje talenty, swoje życie. Innym.
Kiedy człowiek otwiera oczy i serce, zaczyna widzieć więcej. Kiedy dzieli się z innymi, życiową poprzeczkę podnosi coraz wyżej, to go zmienia. Człowiek odkrywa, co w życiu naprawdę ważne. Opowiadają o tym „Małemu Gościowi” wolontariuszka i świecka misjonarka (poniżej). A dalej, na kolejnych stronach, najpierw Michał mówi, jak ważna jest wytrwałość i odwaga, by zmierzyć ze swoją słabością. Potem ochotnicy straży pożarnej, którzy codziennie mierzą się ze sobą, opowiadają o swojej gotowości pomocy drugiemu człowiekowi i o tym, że nikogo nie chcą zawieść.
Sprawdzić siebie
Małgorzata Haneczok, wolontariuszka w Zambii
Przez pół roku pomagała w Lusace, w ośrodku opiekuńczo-rehabilitacyjnym Dom Nadziei dla chłopców ocalonych z życia na ulicy.
Dlaczego wyjechałam? Początkowo powód był trochę egoistyczny. Po prostu chciałam się sprawdzić. To był pierwszy samodzielny wyjazd na tak długo. Nie znałam miejsca. Byłam po studiach z psychologii. Już wcześniej pracowałam z dziećmi, ale pewnego dnia postanowiłam podzielić się doświadczeniem, wiedzą, umiejętnościami… I wyruszyć gdzieś dalej, ale nie tylko jechać dla samego jechania.
Dom Nadziei znalazłam „przez przypadek” – dzięki fundacji, która im pomagała. Napisałam tam i zaproponowali mi ośrodek w Lusace w Zambii, prowadzony przez brata Jacka Rakowskiego ze zgromadzenia Misjonarzy Afryki.
Po kilku bardzo pomocnych szkoleniach, gdzie mogłam posłuchać wielu mądrych ludzi, gdzie przypomniałam sobie zasady pierwszej pomocy i otrzymałam dużo praktycznych rad, na przykład: jeśli chcesz jechać taksówką, to ty ją wybierz, a nie taksówkarz ciebie. Wsiadaj z bagażem na tylnie siedzenie. Nie wsadzaj rzeczy do bagażnika. Takie proste sprawy, o których bym nie pomyślała.
W końcu pojechałam w nieznane. Już pierwszej nocy w Zambii jeden z chłopców miał atak padaczki. Pomyślałam: „Boże, jak super, że mi tę zasady pierwszej pomocy odświeżono”.
Czy zmienił mnie ten wyjazd? Na pewno. Nie miałam tam wielu rzeczy. Często nie było prądu. W Zambii nauczyłam się, że kostka mydła, pasta do zębów i pięć koszulek wystarczają na pół roku. I to jest wspaniałe. Nie potrzeba niczego więcej. Taki minimalizm daje poczucie wolności. Zobaczyłam też, że dzieci w Zambii potrzebują tego samego co dzieci w Polsce. Że mają te same problemy, że potrzebują miłości, rodziny, że czasem są smutne. I doświadczyłam, że kontakt z ludźmi jest dużo ciekawszy niż ta cała elektronika.
Gdy wyjeżdżałam, miałam w sobie wielki spokój. Bardzo chciałabym tam wrócić.
Stawić czoła
Ewa Maziarz, świecka misjonarka kombonianka w Ugandzie
Przez cztery lata pomagała w Gulu, w Centrum św. Judy Tadeusza dla dzieci niepełnosprawnych, odrzuconych przez rodziny.
Kiedy myśli się o wyjeździe na misje, ważne jest rozeznanie, czy to plan Boga dla mnie, czy tylko moje marzenia, żeby wyjechać z domu, opuścić rodziców, przyjaciół i gdzieś daleko dzielić się, służyć talentami, umiejętnościami, wyuczonym zawodem.
Kiedy byłam młodsza, koleżanki mówiły o mnie „konserwa”. Nie lubiłam nowości, wyzwań. Myślałam, że całe życie będę mieszkać w rodzinnej wsi.
Aż pewnego dnia pojawiły się myśli o misjach. To było duże zaskoczenie i dla mnie, i dla tych, którzy mnie znali. Wątpię, bym sama z siebie kiedykolwiek gdzieś pojechała. To musiał być plan Pana Boga! Na misjach spędziłam cztery lata. Najpierw były przygotowanie, formacja, przezwyciężanie siebie, swoich przyzwyczajeń, lęków. Pan Bóg otwiera serce i głowę. Chce, byśmy spojrzeli dalej, poza miejsca, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Byśmy dostrzegli ludzi, którzy potrzebują naszego czasu, umiejętności. Może trzeba się z nimi podzielić tym, co mamy, co sami dostaliśmy.
Na początku jest zderzenie z inną rzeczywistością, inną kulturą, zwyczajami, klimatem. A potem powoli przyjmuje się każdą sytuację, nawet ekstremalną, której trzeba stawić czoła. Gdy na przykład miałam malarię i wieziono mnie nieprzytomną do szpitala albo gdy słyszałyśmy niebezpieczne strzały… W Ugandzie przez cztery lata jadłam codziennie prawie to samo.
Czego uczy Afryka? Że aby spokojnie i normalnie żyć, potrzeba niewiele. I można być szczęśliwym. Wróciłam z obrazem Boga, który jest miłością i miłosierdziem. Kiedy karmiłam dzieci niepełnosprawne, widziałam w ich oczach szczęście i spokój. Gdy patrzy się na ludzi, na ich wiarę, zmienia się wewnętrzny obraz Pana Boga. To daje wzrost wierze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.