100 lat temu u bratanków…

Piotr Sacha

|

MGN 12/2021

publikacja 17.01.2023 12:54

Dziś polska reprezentacja najczęściej podróżuje samolotem. 100 lat temu piłkarze na mecz do Budapesztu pędzili pociągiem trzeciej klasy.

Pierwszy skład polskiej reprezentacji na mecz z Węgrami 18 grudnia 1921 r. Pierwszy skład polskiej reprezentacji na mecz z Węgrami 18 grudnia 1921 r.
IKC/NAC

To był pierwszy mecz w historii piłkarskiej reprezentacji Polski. 18 grudnia 1921 r. Polacy wybiegli na boisko w Budapeszcie w białych spodenkach i czerwonych koszulkach z wielkim orłem. Rywal mógł budzić respekt. Groźni Węgrzy pokonali w tym samym roku Niemców 3:0 i Szwedów 4:2. Kilka dni wcześniej o szansach polskiej reprezentacji świetnie napisał „Przegląd Sportowy”. „Nic nie jest niemożliwego pod słońcem” – stwierdził redaktor gazety.

W 36 godzin do Budapesztu

Ten sam redaktor dodał jeszcze kilka słów, które do serca wziąć sobie mogą dzisiaj Robert Lewandowski i spółka: „Oby nasza pierwsza drużyna reprezentacyjna odczuwała odpowiedzialność, jaka na niej ciąży, skupiła wszystkie siły, walczyła z zaciętością i uporem, z nieposkromioną wolą zwycięstwa i oby jej przyświecała szczęśliwa gwiazda!”. Podróż z Krakowa do stolicy Węgier w 1921 r. zajęła piłkarzom aż 36 godzin. Wyruszyli w piątek o 10.40. Trzynastu zawodników (w tamtym czasie nie było jeszcze możliwości dokonywania zmian w trakcie meczu), trener, działacze sportowi i dziennikarze. W pociągu wszystkim dopisywał humor. Nie obyło się jednak bez kłopotów. W czechosłowackim Trenczynie – awaria kół. Winny był mróz. Efekt –półtorej godziny przymusowego postoju. Polacy nie zdążyli na pociąg z Leopoldova do Wiednia. Na następny czekali aż pięć godzin. Potem… znów przesiadka. Na peronie w Budapeszcie zjawili się, kiedy wskazówki polskich zegarków pokazywały północ (na Węgrzech była 23.00). Zmarzniętych, głodnych i śpiących piłkarzy zawiozły do hotelu dwukonne karety. Zbliżał się niedzielny poranek. Do rozpoczęcia meczu zostało tylko 15 godzin.

Pasowanie na rycerzy

„W pociągu pasowaliśmy na rycerzy nowicjuszów w drużynie. I to było śmieszne, bo zwyczajowe klapsy musieli oberwać wszyscy, jako że każdy z nas był nowicjuszem, bo to była w ogóle pierwsza reprezentacja Polski” – wspominał po latach Wacław Kuchar. Napastnik Pogoni Lwów, który w swojej karierze strzelił ponad tysiąc bramek, w meczu z Węgrami nie popisał się golem. W niedzielę od rana czas biegł w szalonym tempie. Pobudka o godzinie dziewiątej. Potem śniadanie i krótki spacer po mieście. „Wszyscy niewypoczęci, ociężali, pochmurni jak niebo w tym dniu” – relacjonował wysłannik „Przeglądu Sportowego”. Nastroju w polskiej drużynie nie poprawił nawet trener, gdy w szatni przed meczem polecił grać „ambitnie, ale po dżentelmeńsku”. Józef Kałuża, król strzelców rozgrywek ligowych, miał gorączkę. Ludwik Gintel, który siedem lat później również zostanie królem strzelców, żalił się na bóle żołądka. Obaj zawodnicy grali w Cracovii – świeżo upieczonym mistrzu kraju.

Jak stół bilardowy

W Polsce piłka nożna dopiero raczkowała. Pierwszy sezon piłkarski zakończył się w listopadzie. Trenerzy mieli miesiąc, żeby poskładać drużynę narodową. I jeszcze znaleźć sposób na utrzymanie piłkarzy w sportowej formie. Wybrana jedenastka – jak napisano w „Przeglądzie Sportowym” – „przyswoiła sobie styl Cracovii, który wydawał się najowocniejszym i najlepszym”. W Budapeszcie respekt budzili nie tylko węgierscy piłkarze, lecz także kibice. Tamtejsza publika słynęła z piekielnego dopingu. Sto lat temu widzowie w Polsce dopingowali zawodników głównie po strzelonym golu. Węgrzy nieustannie okrzykami zagrzewali do walki. Chłodna i deszczowa aura sprawiła, że na trybunach zasiadło tamtego dnia około 10 tys. kibiców. Dużo mniej niż się spodziewano. Gospodarze szczycili się też doskonałą murawą. Całe boisko – o którym mówiono, że jest „równe jak stół bilardowy”, kryła idealnie ścięta trawa.

Mierzony, lekki strzał

Jedyna bramka padła w 17. minucie meczu. Pięć dni później tak opisał tę akcję w „Tygodniku Sportowym” Henryk Leser: „Lekkie podanie do nadlatującego między obronę Szaba (węgierski napastnik – przyp. P.S.), mierzony, lekki strzał w prawy róg, którego robinsonada Lotha (polski bramkarz – przyp. P.S.) nie zdołała już obronić”. Węgry pokonały Polskę 1:0. Podsumowując 90 minut gry, można zacytować inny artykuł z węgierskiego pisma „Virradat”: „Oglądanie zawodów polsko-węgierskich nie wywołało zachwytu”. Z kolei węgierska gazeta „Nemzeti Sport” uznała mecz za ważną uroczystość, również „ze względu na sympatie łączące narody”. Jak mówi przysłowie – Polak, Węgier dwa bratanki. Węgrzy po meczu najwyżej ocenili grę polskiego bramkarza – 21-letniego Jana Lotha. Zawodnik przeszedł do historii jeszcze z innego powodu. W Budapeszcie stał w bramce, ale w dwóch innych meczach reprezentacji występował w roli napastnika. Grał też w tenisa. Był rekordzistą kraju w biegowej sztafecie 4 razy 400 metrów. Zresztą każdy, kto 100 lat temu występował z orzełkiem na piersi, zasługuje na oddzielny artykuł.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.