Cudowne siostry

Krzysztof Błażyca

publikacja 21.10.2021 10:05

Kinya – ta, która znalazła swój dom. Mwenda – kochająca. Kawiya – czyli pracuś. Takie imiona nadali siostrom miejscowi.

 Siostra  Ascelina  z uczniami w szkole prowadzonej przez siostry  w Subukii Siostra Ascelina z uczniami w szkole prowadzonej przez siostry w Subukii
Krzysztof Błażyca /foto gość

Pierwsze misjonarki w 1990 roku trafiły do Meru u podnóża góry Kenya, drugiej co do wielkości góry Afryki, po Kilimandżaro. Teraz w Kenii mają też misje na wybrzeżu Oceanu Indyjskiego, w stolicy – Nairobi – i w Subukii, zwanej Wioską Maryi, malowniczej miejscowości niedaleko doliny Wielkiego Rowu Afrykańskiego, gdzie znajduje się jedyne w kraju sanktuarium Matki Bożej. Siostry prowadzą tu żłobek, przedszkole i podstawówkę.

Adoptowane dzieci

Misjonarki Świętej Rodziny już od 30 lat pomagają rodzinom w Kenii, zwłaszcza dzieciom w nauce. Szkołę u misjonarek ukończyły setki uczniów. Wyuczyli się różnych zawodów. Pracują m.in. jako stolarze, jeden z chłopców poszedł do seminarium i został księdzem, a dziewczęta są pielęgniarkami, krawcowymi, kilka też chciało zostać siostrami zakonnymi. – W krajach Afryki dobra szkoła to wciąż wyzwanie – mówi siostra Ascelina, przełożona sióstr, zwana Kawiyą. – Państwowe szkoły są zatłoczone, a biednych rodzin nie stać na szkołę prywatną. Wiele naszych dzieci skończyło szkołę dzięki Adopcji Serca. Pomogli im dobrzy ludzie, również z Polski – mówi misjonarka. – Na przykład John był sierotą. Zaopiekowałyśmy się nim. Niedawno spotkałam go w sklepie – opowiada siostra. – To dziś dorosły mężczyzna. Wyszedł z biedy. Skończył college, jest nauczycielem, ma rodzinę. Siostry prowadzą też w Kenii ośrodki zdrowia i domy dziecka. A wszystko zaczęło się od małego pokoiku, w którym przyjmowały pod swoje skrzydła pierwsze dzieci. Potem rozpoczęto budowę przedszkola i szkoły.

Plastikowa kołdra

Dzięki misjonarkom Świętej Rodziny dzieci w Kenii dostają nie tylko wiedzę, ale i ciepłe posiłki. – W tamtym naszym pierwszym domu pod opieką mamy ponad 200 dzieci – cieszy się przełożona misjonarek. – Dzieci dostają mundurki, pomagamy im opłacać książki, zeszyty. I widzimy, jak one się zmieniają, jak układają sobie życie. Czasem bardzo skomplikowane. Na przykład gdy mama nie żyje, a tata nie zajmuje się dziećmi. – Pamiętam bliźniaków. Tata je bił, zamykał. Dzięki pomocy sołtysa zamieszkali w naszym sierocińcu – wspomina siostra Ascelina. – Czasem dzieci są bardzo zaniedbane, pogryzione przez owady. A potem widzimy, jak się zmieniają, uśmiechają… Jak choćby Franklin.– opowiada siostra Dariana. – Chodził do siódmej klasy. Jego rodzice wciąż byli pijani. Tata wyrzucał go z domu. Kiedy wzięliśmy Franklina do nas, budził się w nocy. Bał się o mamę, martwił się… – wspomina misjonarka. – Kiedyś siedział w kaplicy i płakał. „Co się stało, Franklin?” – zapytałam. „Bo ja, siostro, dziękuję Panu Bogu... Bo teraz mam swoje łóżko i zawsze coś do jedzenia. A przedtem pod plastikiem spałem…”.

Serce dla gościa

Siostra Aniela była jedną z pierwszych zakładających misję w Kenii. – Leciałyśmy obładowane jak wielbłądy – wspomina. – Wiozłyśmy nawet maszynę do szycia – śmieje się. – Gdy wylądowałyśmy na afrykańskiej ziemi, ludzie podarowali nam lesso. Taki kawał materiału, który owija się jak spódnicę wokół bioder. „Teraz jesteście afrykańskimi kobietami” – powiedzieli nam. – Chodziłyśmy pieszo do wiosek, a mieszkańcy serdecznie nas witali. Dzieciom organizowałyśmy projekcje filmowe. Ludzie nigdy nie pozwalali nam wracać samym. Zawsze nas odprowadzali – opowiada siostra Aniela. – Kiedyś zgubiłam drogę, więc wysłali za mną dziecko, by mnie odprowadziło – uśmiecha się siostra Dariana. Od początku mieszkańcy byli bardzo gościnni. Zapraszali siostry do swoich chat. – Tu jest taka tradycja, że gościa nie pyta się, czy czegoś się napije albo zje – opowiadają siostry. – Przychodzisz, ktoś z tobą rozmawia, a druga osoba już przygotowuje poczęstunek. I jak tu odmówić? To byłoby niegrzeczne – tłumaczą misjonarki. – Ludzie, mimo że bardzo biedni, są bardzo gościnni. Doświadczają tego na każdym kroku.

Kukurydza na drogę

– To niełatwa misja – przyznaje siostra Dariana, zwana Kinyą. – Ludzie żyją tu w swoim świecie, świecie czarów. Kiedy któregoś dnia źle się poczułam, usłyszałam, że zostałam zaczarowana… – opowiada. – Ludzie są przekonani, że jeśli dziecko zachoruje albo co gorsza umrze, albo na kogoś spadnie drzewo, to znaczy, że ktoś sprowadził to nieszczęście, ktoś za to odpowiada – mówi siostra Ascelina. – W niedziele chodzą do kościoła, a na co dzień wierzą w czary – dodaje misjonarka. Choć miejscowi wciąż chcą żyć po swojemu, to jednak często siostry słyszą, jak bardzo są ludziom potrzebne. – Siostro, jesteście cudem dla naszej wioski – powiedzieli mi kiedyś – wspomina przełożona. – Dzięki wam nasze dzieci chodzą do szkoły, uczą się… Kiedy dowiedzieli się, że lecę do Polski na leczenie, przynieśli mi kukurydzę: „Bo ty tam, siostro, musisz jeść”.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.