publikacja 20.05.2021 09:53
Kolorowe, wysmukłe, sięgające nieba. Takie dzieła tworzą w Lipnicy Murowanej. Maleńka miejscowość w Małopolsce słynie z nich na cały świat.
Pomnik św. Szymona z palmami
gminny dom kultury w lipnicy
Kiedy Jakub Machał miał 7 lat, tata zawiózł go do wujka, by ten pokazał mu, jak układać wiklinę i wiązać palmę. Wujek, czyli Zbigniew Urbański, był jednym z największych lipnickich mistrzów i wieloletnim właścicielem rekordu wysokości. Pod jego okiem Kuba pomału uczył się tajników wicia najpiękniejszych palm.
Nożyk wujka Zbyszka
– Gdy próbowałem i nie wychodziło, on zaczynał kawałeczek, a ja dalej robiłem sam – wspomina pierwsze lata Kuba. – Kiedyś uwiłem palmę, ale była bardzo cienka i wujek się śmiał, że trzeba zrobić troszkę grubszą, bo ta nawet cienia nie rzuca. Kilka lat temu chłopiec zatrzymał się na barierze 7 metrów. Wujek poradził, by uwił palmę na taką wysokość, ile ma lat. Powstała palma na 10 metrów. Co roku Kuba dokłada jeden metr – tak dotarł do 19 metrów i zdobył Grand Prix w kategorii palm wysokich. Niestety, wujek już wtedy nie żył. Pan Urbański miał swój nożyk. Zaostrzony, wywinięty pod kątem. Powtarzał, że jak skończy się nożyk, przestanie robić palmy. – Tak się stało. Kiedy z nożyka zostały z 4 cm, wujek umarł – wspomina Kuba. – Pamiętam, że jak ostatni raz robiliśmy razem palmę, to był już tylko koniuszek tego nożyka, i wujek mówił, że to już chyba koniec. Zawsze powtarzał, że musi mieć następcę. Chciałem mu zaimponować – przyznaje chłopak. – Teraz przy robieniu palm zawsze myślę o nim.
Co uwije, to uwije
Rekord pana Zbigniewa Urbańskiego został pobity w 2019 roku i dziś należy do 23-letniego Andrzej Goryla, który uplótł palmę sięgającą 37,78 m. Andrzej jest strażakiem w Ochotniczej Straży Pożarnej, pracuje w firmie budowlanej. Pasjonują go szybkie samochody. Jakiś miesiąc przed Niedzielą Palmową siada wieczorami na krzesełku i wije palmę. – Jest cisza, spokój, nikt mnie nie rozprasza – mówi. – To mnie odstresowuje. I tak przez mniej więcej 3 tygodnie. Potem do akcji wkraczają kobiety: siostra i narzeczona. – Co uwinę, to uwinę, ale one przyozdabiają ładnymi kwiatkami. Za każdym razem jestem zaskoczony – przyznaje. Potem potrzeba kilkunastu wypróbowanych ludzi, którzy to arcydzieło zaniosą na rynek w Lipnicy. Muszą iść równym krokiem, żeby palma nie rozpadła się po drodze. Przed Niedzielą Palmową Andrzej zwykle nie potrafi spokojnie spać. – Nie sztuka wypleść palmę, sztuką jest ją podnieść – tłumaczy. – Najważniejsze to dobrać ekipę, która będzie współpracowała. Swoich jestem pewny i wiem, że mogę na nich liczyć.
Palma w „jaskółce”
Nie ma dźwigów czy podnośników. Grupa mężczyzn mocuje palmę do specjalnych lin i stawia ją przy lipach rosnących wokół rynku. Na drzewie montuje się najpierw specjalną drewnianą „jaskółkę”, przez którą przechodzi lina, i wtedy palma powoli jest podciągana do góry. Drewniane widły podtrzymują ją od dołu. Gdy to się uda, rynek trzęsie się od oklasków publiczności. Bo to wcale nie takie proste. Palmy są wysmukłe. Na wysokości 1 metra można je objąć dłońmi. – Połowa sukcesu, jak nie ma wiatru – mówi Andrzej Goryl. – Czasem na dole jest lekki podmuch, a wyżej, nad budynkami wieje zdradliwie. – Przyznam szczerze, że gdy budzę się rano w Niedzielę Palmową, najpierw patrzę za okno, żeby sprawdzić pogodę – dodaje pani Agnieszka Żołna-Zdunek, szefowa Gminnego Domu Kultury w Lipnicy Murowanej, który organizuje widowiskowy konkurs. Stawka jest wysoka, bo złamana palma nie będzie brana pod uwagę. – Widziałem kiedyś, jak palma złamała się panu Leszczyńskiemu. To było bardzo przykre… Tyle przygotowań – myślenie, zbieranie wikliny, plecenie – i w ostatniej minucie taki cios. I nie można już nic zrobić – wspomina Jakub Machał. Najwyższe palmy wzmacniane są w środku drewnianymi tyczkami, najczęściej świerkowymi.
Wstążki i bukszpan
Palmy wiją z wikliny najczęściej panowie. Panie dekorują, choć to nie jest reguła. Kuba przygotowuje kwiaty i wstążki, a w sobotę przed konkursem rodzice i rodzeństwo pomagają umocować ozdoby. – Przygotowanie kwiatów zajmuje nawet miesiąc – przyznaje. – Po dwóch godzinach liczę, a tu dopiero 30 sztuk. A trzeba ich nawet 450! – mówi z przejęciem. – Pierwsze lipnickie palmy dekorowano tylko wstążkami – przypomina pani Agnieszka Żołna-Zdunek. – Z biegiem czasu to się zmieniało. Zdobienia były coraz piękniejsze. Oprócz bibuły zaczęto używać krepiny, przeróżnych wzorów i kolorów. Ważne, by palma była wykonana z surowców naturalnych i zdobiona nie tylko papierowymi wstążkami i kwiatami, ale i zielonym bukszpanem, jałowcem czy zatkniętą w czubie trawą stawową. Dzięki temu w niedzielny poranek lipnicki rynek rozkwita.
Przystrojone „gąsienice”
Od wczesnego świtu z różnych stron nadchodzą mężczyźni niosący na ramionach wielobarwne palmy. – Widok tych wszystkich pięknie przystrojonych „gąsienic” sunących w stronę rynku jest niezapomniany – śmieje się pani Agnieszka. – Zanim palmy zostaną postawione, są układane na lipnickim bruku, gdzie się je mierzy i ocenia. Niedziela Palmowa to dla lipniczan najważniejszy dzień w roku. Przygotowują się do niego przez wiele miesięcy. Zjeżdżają wtedy turyści z kraju i zagranicy. Jest gwar i wielka radość – czuć świąteczną atmosferę. Dlatego kiedy w zeszłym roku z powodu pandemii odwołano konkurs, ludzie byli rozżaleni. – Rynek był pusty i smutny – wspomina dyrektorka domu kultury. – Ale kilkanaście palm na rynku się pojawiło. Przyozdobiły figurę św. Szymona, żeby w tym dniu nie był sam. Tym bardziej że jest szczególnym patronem na czas epidemii – mówi o jednym z najsłynniejszych lipniczan. – Nasz święty Szymon oddał życie, kiedy w XV w. w Krakowie opiekował się ofiarami zarazy. Kuba też przyniósł palmę do św. Szymona. – Właśnie po rynku spacerował proboszcz – wspomina. – Mówił, że to dobrze, że choć konkursu nie ma, ludzie próbują podtrzymać tradycję.
Krzyżyki z palm
W tym roku na szczęście konkursu nie odwołano. Na rynku jednak nie będzie publiczności i nie rozlegną się oklaski, ale najważniejsze, że tradycyjnie, po raz 62., dostojne palmy staną na rynku. A co dzieje się potem ze wspaniałymi dziełami cierpliwych i zręcznych rąk lipniczan? – pytam. – Można je oglądać na rynku przez cały Wielki Tydzień – mówi pani Agnieszka Żołna-Zdunek. – W Wielki Czwartek z mniejszych robi się małe krzyżyki, a w Wielki Piątek z samego rana całe rodziny z dziećmi wychodzą w pola i wbijają krzyżyki w ziemię albo zostawiają na progach domów. Przypominają one o śmierci Chrystusa, ale są też symbolem nadziei i zwycięstwa. Według tradycji chronią pola i uprawy przed szkodnikami i klęskami nieurodzaju. Tymczasem w domach Leszczyńskich, Krzyszkowskich, Urbańskich, Gorylów, Machałów i wielu innych lipniczan rozpoczyna się planowanie. – Chciałbym kiedyś sięgnąć 40 metrów – marzy Andrzej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.