Kapryśna glina i nieobliczalne szkliwo uczą cierpliwości, pokory i radzenia sobie z rozczarowaniem. Kto by chciał chodzić w dzisiejszych czasach do takiej szkoły…?
Monika Tobiańska-Porc z młodymi pasjonatkami tworzenia w glinie – Wiktorią, Niną, Zuzią i Julką
Henryk Przondziono /Foto Gość
Wiktoria, Nina, Julka i Zuzia z napięciem czekają na rozpoczęcie zajęć. Pani Monika Tobiańska-Porc kładzie na stole dziesięciokilogramową bryłę gliny. Następnie za pomocą żyłki odcina kolejne kawałki i rozdaje je dziewczętom. Ja też dostaję jeden. Glina jest chłodna, aksamitna w dotyku, niezwykle plastyczna. Samo jej ugniatanie już jest relaksujące. Obracam w palcach mój kawałek jak Gollum pierścień i czuję, że przepadłam. Zamiast skupić się na zadawaniu pytań, wyobrażam sobie, że to ja siedzę za stołem i lepię. Nie dziwię się już, że chętnych na zajęcia tu nie brakuje. Co takiego ma w sobie glina, postanowiliśmy sprawdzić w pracowni ceramiki „Kryklok” w Bytomiu.
Jak człowiek pierwotny
– Dziś będziemy lepić donice metodą wałeczkową – zapowiada pani Monika. – Najpierw zrobimy wałki, z których potem uformujemy kształt. Dziewczynki zaczynają. Pracując z gliną, nie trzeba się bać, że coś nie wyjdzie. Zawsze można naprawić lub zacząć od początku, bo materiał się nie niszczy. – Podczas lepienia zachęcam, by się otworzyć na to, co glina podpowiada – tłumaczy pani Monika. – Nie warto za wszelką cenę realizować swojej wizji, bo glina jest kapryśna i często ma swoje zdanie – tłumaczy. Ręczne formowanie przedmiotów z gliny to najstarsza metoda lepienia, więc na takich warsztatach można się poczuć jak człowiek żyjący w paleolicie. Początkowo wyroby suszono na słońcu, aż odkryto (zapewne przez przypadek), że ogień dużo lepiej utrwala glinę. Jednak nadal było to pracochłonne zajęcie. Dopiero wynalezienie około 3200 lat p.n.e. przez Sumerów koła garncarskiego znacznie przyspieszyło pracę. Natomiast w Anglii w XVIII w n.e. wymyślono formy z gipsu do odlewania ceramiki. Wtedy już praca ruszyła pełną parą. W naszej kulturze ręczne lepienie to już raczej hobby.
Cały artykuł w listopadowym numerze „Małego Gościa”
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.